To co miłe szybko upływa.
Witały nas deszcze i woda.
Potop. foto T.Kuzmickas
Nie było szans na latanie to się zaokrętowaliśmy.
Jednak po dwu tygodniach opadów od pierwszego dnia konkursu rozpoczęły się wyścigi.
Rywalizacja podczas zawodów szybowcowych to długotrwała mobilizacja i wielowymiarowe, wyczerpujące obciążenia. Ciągle są czynniki powodujące brak satysfakcji z wyników, albo obawę o utratę uzyskanej pozycji. Sebastian przywykł do tego, że zawsze jest na celowniku.To nie ułatwia bytu.W zawodach nie jest ważne w jakim stylu osiągnie się sukces – liczy się efekt, toteż często jest stosowana taktyka rzepa na ogonie. Lecąc za dobrym zawodnikiem, uzyskuje się duże szanse na dobry wynik, a nawet łatwą wygraną, bo uzyskuje się uwolnienie od podejmowania decyzji, wyłapania szansy jeśli prowadzący przeoczył dobre wznoszenie, lub popełnił błąd. W Usman na ogół nie było takiej sytuacji. Piloci latali bardzo aktywnie, rzadko w „gęsim szyku”, więc w zróżnicowanych i zaskakujących warunkach termicznych Sebastian bardzo musiał baczyć na to co robi, aby ktoś nie wymknął mu się spod kontroli. Udało się. Uzyskana przewaga gwarantowała mu wysokie zwycięstwo z zawodach, nawet gdyby nie uczestniczył w ostatnim wyścigu, więc potraktował tę gonitwę jak wycieczkę.
Pogoda w tym dniu była cudowna. Meteorolog Elmer i Nina Shalnieva mieli łatwe planowanie trasy.
Na zakończenie krótki wyścig – 260 km.
Wilgi sprawnie podrywały kolejnych atletów.
Pora iść na start.
Tam trochę gimnastyki/foto Avia Cat/
Popatrz! Nad tiurmoj / wiezieniem/ jak zwykle piękny cumulus.
foto 3-7 Jana Panova
Na nieskalanym błękicie poranka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły białe chmurki dobrej pogody o podstawach ponad 2000m. Pod nimi dobre wznoszenia dla oceny których niezbędny był wariometr o skali większej niż 5 m/sek. Czarnoziem sprzyja nie tylko rolnikom. Zawodnicy szybko pokonywali trasę. Ładne widowisko zafundował obserwatorom Vladas Matuza i Wojtek Puławski. Wykorzystując dobrą pozycję obaj rzucili się do wyścigu o bonusowy punkt jak można było uzyskać za pierwszą pozycję na drugim punkcie zwrotnym. Ścigali się z dużej wysokości lecąc pod koniec z prędkością bliską maksymalnej. O koński łeb wygrał Litwin, ale obaj zeszli do parteru- ledwie 300 m nad teren. Sebastian potraktował ten lot jako okazję do dobrej zabawy i robienia psikusów zawodnikom. To markował dobre wznoszenie między szlakami, to opuścił przedwcześnie dobre 4 m/sek prowokując do szaleńczego wyścigu po bonusowy punkt, albo odwiódł na manowce tych, którzy próbowali zarzucić na niego arkan. On także zyskał w tym locie wartościową lekcję. Mocne wznoszenia wynosiły w atmosferę sporą ilość wody odparowanej z nasączonego wodą gruntu.
Na ogromnych przestrzeniach Rosji nawet potężne chmury nie wydają się wielkie, toteż gdy ich popołudniowy rozwój osiągnął punkt krytyczny podczas dosłownie kilkunastu minut w wielu obszarach powstały bardzo rozległe i grube ławice odcinające dopływ niezbędnej energii słonecznej,oraz pojawiły się lokalne przecieki z tej powłoki. Ciemne i nieprzeźroczyste lodowe zasłony zawisły pod podstawami. Niżej topiły się w deszcz , zasłaniały widok na trasę. Ponieważ zasłona powstała ze szlaku cumulusowego nie było innej drogi jak w poprzek. Spod chmur w oddali widać było słońce, ale to co rysowało się na niebie było zagadką. Należało wykonać skok długości kilkudziesięciu kilometrów w kierunku miejsca dającego szansę na wznoszenie.
Najpierw w cieniu parasola burzy, potem przez deszcz, a w końcu długi przeskok przez słoneczny już obszar, lecz wygaszony silnym wiatrem opadającego podmuchu katabatycznego. Sebastian wytracił 2000 m nim dotarł pod chmurkę dającą szansę na „patok”. Nasi sympatyczni i sprawni juniorzy wyliczyli, że wygrzebał się z wysokości 67 metrów. Jak na ironię szybowce lecące nieco później trafiły z tyłu w komin dnia. Był wśród nich Marek Niewiadomy. Brakło mu kilkudziesięciu sekund, aby awansował do finału światowego w RPA.
Instruktorzy sprawdzają wyniki wychowanków.
Przebieg wyścigów można było śledzić na monitorach i w internecie.
Mała schadzka organizatorów.
Pora na pamiątkowe zdjęcia.
Dron i czeskie „szpekulanty”.
Serdeczne podziękowania dla gospodarzy i Antona Genadijewicza- szczodrego patrona zawodów i aeroklubu „Sapsan”.
i przypomnienie pełnej treści Mazurka Dąbrowskiego podczas uroczystości zamknięcia Grand Prix. Od lewej Vladas Motuza/LT/ , Sebastian Kawa /PL/, Peter Krejcirik/CZ/.
Radość internacjonalna
Kogucik – symbol waleczności.
Nagrody zgromadzone przez Sebastiana stworzyły znaczny pierjegruz / nadbagaż/.
Potrawy nie tylko przy okazji zakończenia były godne carskiego stołu.
Dziarskie kozackie melodie zachęcają do podskoków.
Ilja – mocny filar klubu.
Kamery przy tym były
i obiektywy też.
Niestrudzeni komentatorzy. Pan z prawej, tłumacz Gorbaczowa, uczestniczył w historycznych zmianach.
Skoro Dzień Zwycięstwa muszą być salwy.
My musieliśmy niestety już o 3-ciej po północy odjechać do Woroneża, bo Sebastian miał lecieć do Londynu. W Moskwie zafundowano nam jednak wielogodzinne zwiedzanie zakamarków potężnego portu Szeremietiewo, gdyż z powodu parady kończącej cykl obchodów Dnia Zwycięstwa odwołano loty do godzin popołudniowych. Na dodatek jesteśmy lżejsi o 60 kilogramów ponieważ zagubiono obie nasze walizy. Mimo tej przygody z pewnością będziemy bardzo miło wspominać pobyt wśród bardzo gościnnych ludzi mieszkających u skraju Dzikich Pól. Tomasz K.
Czasem po wylądowaniu w polu piłką trzeba było wycinać wyjście przez bariery przeciwwiatrowe, aby wyciągnąć szybowiec.
Motuza na polu słonecznikowym- początek dwudniowej epopei.
Nocna akcja ratownictwa -technicznego.
My też mieliśmy swoje atrakcje.
Loty w ciasnym szyku podczas turbulencji, zwłaszcza na lekkich samolotach, wymagają mistrzowskiego opanowania maszyn.
Miło przylatywać na puste jeszcze lotnisko. Finiszuje „hybrydowy” Jantar Sebastiana.
Trudno zrobić selfie przy prędkości ponad 100km/h…
Dodano: 10.05.2016Przez: Henryk Doruch
-takie sukcesy,
i taaakie gratulacje!
Dodano: 10.05.2016Przez: kris burzynski
Gratuluje kolejnego sukcesu! Pozdrawiam, burza