Zbyt dużo problemów, zbyt mało czasu na przygotowania i …wpadka.
Miałem latać na „Dianie” pożyczonej od Sławka Pieli i Marcina Błusia, aby w czasie zawodów FCC Gliding ćwiczyć współpracę z Łukaszem Błaszczykiem. Mamy razem latać podczas mistrzostw świata w Australii. Przygotowywałem ją starannie, choć skumulowało się mi ostatnio mnóstwo problemów,które nie pozwalają skupić się na zawodach. Gdy miałem już szybowiec na haku i miałem ruszać do Prievidzy dotarła do mnie informacja,że „Diany” utraciły zezwolenie „pemrit to fly”. Klops… Nie mam szybowca! Od czegóż jednak przyjaciele?! Krzysiu Trześniwski zaoferował mi swego JS1 w klasie 18 m.
Nie było już czasu na przegląd, zapoznanie się z szybowcem i jego instrumentami. Dokonałem tego na miejscu , ale przed startem do pierwszej konkurencji nowy komputerek pokładowy z odmiennymi od używanych przeze mnie programami nie chciał przyjąć właściwego ustawienia linii startu i kierunku odlotu. Zastosowaliśmy więc z Adamem Czeladzkim funkcję „fixed” i tak zostało. Dzisiaj start na trasę odbywał się z tego samego miejsca, lecz wirtualna linia startu została lekko skręcona i przesunięta . Nie zauważyłem niestety odchylenia wskazań przyrządu i posługując się jego wskazaniami minąłem się trochę z właściwą linią. Za konkurencje, w której chyba ponownie uzyskałem najlepszy wynik, dostałem „aż” 1 pkt na około 700 możliwych, gdyż podczas dolotu do mety przypadkowo przeciąłem linię startu i zaliczyłem prawidłowo … 500 m trasy.
Pogodę mieliśmy początkowo fatalną. Do samego południa wydawało się, że nie będzie dzisiaj wyścigów, bo niebo zakrywały gęste niskie chmury- niemal mgła. Jednak po południu zaczęło się pokazywać błękitne skrawki nieba. W tej mętnej zupie budowały się wysokie cumulusy, które znów zakryły niebo. Zwłaszcza po zachodniej stronie trasy mocno się rozlały i nie pozostawiały nam wyboru. Trzeba było na trasę polecieć wzdłuż Wielkiej Fatry. Nawet dość szybko udało się pokonać pierwsze etapy. Pod wieczór w południowej części powstał szlak, którego z daleka nie było widać , ale i tak w końcu wszyscy się do niego zlecieli. Wracaliśmy do mety lecąc bardzo szybko z rejonu Zoboru oraz Tribca.
Na zdjęciu – selfie w szybowcu. Tak też można.
Sebastian