Nawet Wernyhora nie jest w stanie przewidzieć pogody.
Wielkie zaskoczenie.Centrum wyżu, żadnych symptomów zmiany pogody, żaden system obliczeniowy nie wykazywał takiej alternatywy, a leje.
Na szczęście rano deszcz ustał i mokry placek dryfował powoli na wschód odsłaniając powoli niebiańskie kolory. Trwało to do popołudnia, więc zachodziła obawa, że ziemi nie nagrzeje się na tyle, aby formować wznoszenia.
Jednak w porze poobiedniej, po sondażowym wzlocie elektrycznego Silent, zdecydowano się poderwać do lotu białe ptaki pod bezchmurną już kopułę. O dziwo nikt nie spadł i nawet nie było problemów z osiągnięcie wysokości 1500 m npm niezbędnej dla przekroczenia linii startu. Trasa była oczywiście bardzo krótka, ledwie 150 km, toteż trzeba się było bardzo pilnować, bo w takim wyścigu najdrobniejszy błąd ma bolesne skutki.
Sebastian z nadzwyczajną konsekwencją realizował nasze przedstartowe założenia. Wyobrażam sobie jak wiele wysiłko kosztowało go hamowanie natury wojownika i pasywne kontrolowanie poczynań peletonu. Najwyraźniej podobną taktykę przyjął Mraczek, bo na włos nie wychylł się do przodu i obaj kołowali nad wyścigiem jak jastrzębie nad stadem gołębi. Jak zwykle pilnowała ich trójka Francuzów. Z wielką desperacją atakował natomiast czwarty z tego zespołu Didier Hauss. Pędził z zapamiętaniem wzdłuż gór wykorzystując prądy zboczowe, nie bacząc na to, że nieuchronnie pracuje na lądowanie w terenie przygodnym. Wiatr był słaby, a szansa na spotkanie dobrego wznoszenia, które szybko wyniosłoby go od ziemi na dużą wysokość malała. Po przedostatnim puncie zwrotnym, spadł już tak nisko, że przelatując obok Varese dla ratowania skóry i szybowca musiał skierować się na lotnisko. Stał się jednak cud. Niemal z wysokości drzew zabrał go komin i wyniósł na wysokość pozwalającą na uratowanie honoru, oraz dokończenie trasy.Sebastian bardzo rezolutnie kontrolował wyścig.
Wypracował sobie przewagę wysokości, która gwarantowała mu na spokojny lot po zwycięstwo i 50 km przed metą rozpoczął dolot. A tu niespodzianka. Parę minut wcześniej Tilo Holighaus skierował się z gór nad dolinę w kierunku lotniska na którym był ulokowany ostatni punkt zwrotny. Wydawało się, że raczej będzie musiał z niego skorzystać, bo wysokość nia pozwalała na osiągnięcie mety, ani pola dogodnego do lądowania przed Varese. Jednak obok lotniska wleciał w komin sięgający 3m/sek który wykorzystywały dwa krążące szybowce. Wypatrzył ich też Amann, który męczył się blisko w typowym dla tego dnia, mizernym, kominie.
Nim Sebastian doleciał do punktu obaj osiągnęli już w tym wyjatkowym wznoszeniu przewagę wysokości, więc oni pierwsi osiągnęli metę. Przegranym tego dnia był Galetto, gdyż z powodu słabych warunków wypuścił część wodnego balastu, aby lepiej nabierać wysokości w kominach. Potem brakowało mu tego obciążenia przy przeskokach i na dolocie. Sebastian już po pierwszym dniu zgłosił wniosek o przesunięcie punktu dolotowego po wschodniej stronie lotniska, gdyż ulokowany był na wzniesieniu sięgającym linii ścieżki dolotowej szybowców.
W rezultacie szybowce mknące do mety musiały przelatywać między szpitalem a żurawiem budowlanym, albo przed podwórko sąsiedniej willi, a potem /nim obniżał się stok/ paradować wśród wież i wyższych budynków miasta ulokowanego na wzgórzu.Wczoraj musieli skorzystać z tej podpowiedzi, gdyż pilot helikoptera przymierzającego się do lądowania na dachu szpitala zrejterował, gdy nagle wokół niego zaczęły śmigać białe bolidy. Gospodarze starają bardzo uatrakcyjnić imprezę .
Dziś mieliśmy na lotnisku paradę arcydzieł przemysłu motoryzacyjnego.
Zachwycały koneserów te cacuszka,
a u nie jednej pani pojawiły się na twarzy rumieńce związane ze wspomnieniami wycieczek na skuterze Vespa, czy Lambretta.
Margot wymyśłiła dowcipne wyróżnianie zwycięzców dzisiejszego wyścigu. Wręczono im butelki z 10, 8 i 7 procentową zawartością – odpowiadającą ilości zdobytych punktów. Tomasz
Dodano: 09.09.2015Przez: Adam Rozalski
Gratulacje i ściskam kciuki próbując zająć się pracą.. atak naprawdę to czekając na relację live z kolejnego etapu 🙂