Dzisiaj było nerwowo
Rano i całe przedpołudnie wlokła się przez południowe Węgry przeświecająca warstwa chmur z której tu i ówdzie strzelały smukłe wieżyczki.
Mimo tej przesłony termometr znów piął się szybko w kierunku cyfry 40. Wróżyło to nieuchronne burze termiczne. Ten zakątek ziemi ma swoje tajemnice. Choć górą dominował nadal napływ północno zachodni, gdy chmury średnie odsunęły się na wschód, od Serbii zaczął wiać przy ziemi dość silny ciepły wiatr, który wytłumił rozwój termiki.
Spodziewając się burz organizatorzy zaplanowali wszystkim klasom dwie i pół godziny lotu z kolistymi obszarami nawrotów na wschód i północ od lotniska. Ale koszawa robiła swoje i szybowiec wyholowany nad lotnisko dla rozpoznania warunków spadł w pierwszym locie, a po ponownym starcie pętał się na wysokości 400-500m.
Kilkakrotnie odkładano więc holowanie zawodników i pierwsi wzlecieli przed 13-tą. Byłaby to pora optymalna, ale nad Matrą i przy granicy austriacko- węgierskiej utworzyły się burze, a w momencie startów dochodziły już do północnych krańców stref nawrotów. Wydawało się,że po godzinie będzie w tamtym rejonie pozamiatane i będą miały zatrudnienie ekipy naziemne.
Było jasne, że liczy się każda minuta i trzeba wcześnie odlatywać na trasę. Szybowce klasy 18-metrowej startowały z ziemi w pierwszej grupie.Nasi piloci dość sprawnie odnaleźli się w tej mlecznej zupie i bez problemów wypracowali sobie dobrą pozycję do startu. Sposobiła się też do odlotu cała stawka zawodników. W tej sytuacji bardzo dobre szanse miał mały sprawny zespół, bo w mglistej zawiesinie znikał po odleceniu 2-3 km i przy dobrym współdziałaniu taki team mógł łatwo, bez narażania się na kolizję, lokalizować i wykorzystywać wznoszenia. Nasza grupa zawisła w pobliżu linii startu i tuż po otwarciu ruszyła ku linii. Sebastian był pilnowany przez rywali i śledzony także z ziemi przez system antykolizyjny FLARM, toteż momentalnie w czeskim zespole padło hasło: Sebastian ide do pasku! Poleciał w przekonaniu,że ma przy sobie zespół, ale gdy był już przed Dunajem, za którym zaczynały się dobre warunki wyszło na jaw, że Tomek zagapił się i zastał w peletonie . Parę minut później zgubił się Krzysztof. Nie byłoby w tym nieszczęścia, gdyby to było w górach, bo w nich Sebastian czuje się jak ryba w wodzie, albo przy dobrej widzialności pozwalającej na ocenę sytuacji.
Niejednokrotnie zadziwił on solowymi popisami, ale w tych warunkach jego lot zamienił się samotny rajd po pustyni w czasie burzy piaskowej. Kierując się mapą wlatujesz nad lasy, bo te kumulują energię słońca i na ogół generują najlepsze wznoszenia.Tniesz na oślep dziesiątki kilometrów pod ciemniejszymi, lub jaśniejszymi podstawami chmur. Gdzieś coś jest, bo powietrze turbulentne, ale trudno na oślep kluczyć jak zając po kapuście w wyszukiwaniu wznoszeń.Brakuje skrzydłowych, którzy zwiększyliby obszar penetracji. Było tak parokrotnie, że dopiero po przeleceniu termicznego obszaru wejrzenie do tyłu pozwalało zobaczyć, gdzie były chmury dające wznoszenia. I co … Wracać się ? Na dodatek okazało się, że obszar na wschód od Cisy, w którym według wcześniejszych analiz należało wydłużyć trasę dla wykorzystania wyznaczonego limitu czasu, zafundował sobie termikę bezchmurną. Trzeba było skręcić na południe ,ale ten manewr ze względu na wartość kątową nie dawał już ewidentnego zysku odległości. Drugi odcinek, w kierunku północno- wschodnim pozwolił na przyśpieszenie,bo lot odbywał się w łożu wiatru, co pozwalało na wykorzystanie połączeń chmur. Burza wciskająca się do obszaru nawrotów została wyhamowana przez odchyłkę wiatru, więc południowa część strefy była jeszcze odkryta. Koledzy z klasy szybowców dwumiejscowych wykorzystywali tam akurat bardzo dobre wznoszenia, ale nie mieli mapy i nie potrafili wskazać dokładnej lokalizacji a zakres obserwacji był ograniczony, więc trzeba było się zadowalać tym co akurat trafiło się po drodze. Potem już nie było zagrożeń, bo tworzyło się sporo niewielkich chmur, lecz brakło szczęścia, aby w mlecznej otchłani trafić samemu na dobry komin dolotowy.
Sebastian wybronił się ze stosunkowo niewielkimi stratami, ale mogło się to skończyć fatalnie. Dużo szczęścia w tym dniu miał Roman Mraczek. Z powodu wadliwego działania instrumentów musiał wylądować.Wystartował ponownie i poleciał z półgodzinnym opóźnieniem. Szczęśliwie dla niego trasy były tak ułożone, że w różnych fazach lotu mógł liczyć na podpowiedzi czeskich kolegów także z innych klas, więc poleciał świetnie i wygrał konkurencję. Jednak, gdyby burze nie wyhamowały swego marszu na południe miałby wielkie problemy. TK
Figaro i jego Beata potwierdzaja praktycznie przy szybowcu Sebastiana powiedzenie, iż Polak Węgier dwa bratanki. TK