Nawet inżynier Horac dał się nabrać na te igry.
Wczoraj przykryły szmat świata ciemne zimne chmury werbel deszczu na dachu zachęcał rano do dłuższej drzemki. Jednak nie dla grzybobrania i wylegiwania się w wyrkach przybyli w to urokliwe miejsce pod Łysą Górą ludzie z różnych stron świata. Inż. Horac wypatrzył szczelinę w zwartej opończy chmur przesuwającą się ku Beskidom, więc bractwo wydzierało sobie hadice z wodą dla balastowania szybowców.
Zapowiadało się nieźle. Deszcz odpłynął za góry. Chmury długo nie chciały zejść z wygodnych szczytów, ale pod wpływem słońca i wiatru rozproszyły się i zapraszały do podniebnych harców.
Mimo tej zachęcającej „podpuchy”organizatorzy zachowali ostrożność i wyznaczyli krótki wyścig wzdłuż nawietrznych zboczy Beskidu.
Iluzja trwała krótko. Już podczas startu Sebastiana, z przedostatniego rzędu kolejki, niebo na nowo zazdrośnie kryło obszary błękitu kropiąc, a potem gorliwie myjąc starannie wodą, latające szybowce. Zbyteczna gorliwość podniebnych figlarzy, bo zawodnicy nie pozwolą nawet pojedynczej muszce pstrzyć na skrzydła, jakby to było oblicze Jaśnie Pana Cesarza.
Jednak po takim psikusie deszczowi swawolnicy rozciągnęli piękny kolorowy łuk na znak zgody. Natomiast w Warszawie łuk takowy jest tak cennym symbolem niezgody, że muszą strzec go silne warty. Wiadoma rzecz Stolica… Stać ją na wiele fanaberii.
Natomiast na prowincji nawet maszynę reprezentacji Polski odziewa się w potargane łachy.
Tomasz Kawa
Dodano: 04.05.2015Przez: henryk Kozlowski
By sie pogoda polepszyla Pozdrawiam, redaktora i pilota