Arktyka nadal szturmuje.
Tradycyjnie już na tych zawodach w ciągu 5 minut po odczepieniu można było podziwiać widoki nad chmurami. Startowałem jako jeden z ostatnich, więc na robienie zdjęć została tylko chwilka, bo należało lecieć na trasę.
Według prognozy spodziewałem się pogorszenia noszeń po godzinie 16. Na pierwszym odcinku po przeturlaniu się przez kilka rotorów, najsprawniej jak mogłem przeskoczyłem na druga stronę Klaka, gdzie turbulencja i wiatr gięły skrzydła. Była to najszybsza droga do pierwszego punktu -wzdłuż grzbietu na żaglu.Wielka Luka,wciąż jeszcze zaśnieżona, zachęcała do krążenia silnymi podmuchami, ale po kilku próbach przekonałem się, że nie warto.
Postanowiłem dolecieć do Klaka znów na żaglu i tam spróbować nabrania wysokości. Udało się tylko połowicznie, bo wiatr mocno przyspieszał powyżej 1700m i komin się rozpadł.
Gdyby nie było termiki, z pewnością każdy wybrałby drogę nisko, po samych zboczach, ale silne kominy zachęcały do prób i tylko spowalniały lot. W końcu zdecydowanie wybrałem lot po prostej i aż do drugiego punktu Radar. Leciałem nisko. Po punkcie silny komin, prawie 4m/s, pozwolił podnieść się pod podstawę i dało to wysokość na długi skok w rejon Nitranskiego Prawna. Tam, już na małej wysokości nawiązałem kontakt z silną termiką i falą – tą samą która pracowała przed startem. Ponieważ nad doliną Martin stał wyraźny szereg rotorów, postanowiłem z nich skorzystac i podleciałem nieco pod wiatr, ale nie funkcjonowały tak, jak się tego spodziewałem. Nie mniej jednak znalazłem się nad Lubeną wystarczająco wysoko aby przeskoczyć znów na południe na Vtacznik.
Nie wiem czym częstował grzbiet Lubena, ale z dużej wysokości wyglądało na to, że znajduje się dokładnie po zawietrznej fali prądy zboczowe mogą być tam wytłumione. Po wczorajszych doświadczeniach , wolałem nie sprawdzać jak działa żagiel na Śvrcinniku. Kolejny odcinek, przez rozległą górę Vtacznik, przeleciałem wzdłuż zbocza, bo nie było konkretnego noszenia i tak dotarłem aż do Tribca.
Tu na szczęście świeciło słońce i bardzo silny komin wyniósł mnie nad jego zboczami na tyle wysoko, że mogłem dolecieć do ostatniego punktu Zobor k/ Nitry i wrócić znów nad lasy Tribca. Nie odważyłem się polecieć do lotniska na żaglu. Po drodze, pasmo zboczy jest przedzielone małymi pagórkami w poprzek trasy i gdy wiatr zaczyna skręcać wzdłuż doliny trudno się przez nie przedostać. Szczególnie szybowcem,który jest lekki i bez balastu, a dzisiaj znów byłem najlżejszy w klasie, bo nie mam silnika. Okazało się,że przezorności nie było zbyt wiele i końcówka dolotu pokazała czym to groziło. Na ostatnich 10km straciłem 200m zapasu wysokości. SK