Kładliśmy się spać przy głośnym werblu grubych kropli deszczu.
Rano ta orkiestra nie zmieniła instrumentów , więc nie było wątpliwości , iż nie trzeba czyścić ani tankować szybowców. Przez szum deszczu przebijały się jednak, piski, koraliki tii… tii… ta… ta… a czasem jakieś meldunki w różnych językach z charakterystycznym dla dalekich sygnałów falowaniem głosu. Te dżwięki, docierające do mej budki na kółkach z namiotu Klubu Krótkofalowców Lambda,który przy okazji mistrzostw zorganizował sobie w Lesznie obóz szkoleniowy.Przywołało to nostalgiczne wspomnmienie wujka Władysława Chrapusty, który wieloletnie wysiadywanie w okopach podczas pierwszej wojny światowej wykorzystał na samodzielną naukę. Ten utalentowany samouk wkuwając na pamięć słowniki i podręczniki nauczył się kilku języków , opanował stenografię, potrafił skonstruować radio. Po zdjęciu munduru przez lata jako korespondent prasowy wysiadywał na dachu budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego przy rynku w Krakowie. W małym pokoiku oplecionym antenami słuchał głównie nocami „jak bije serce świata”. Gdy wybuchł kolejny światowy konflikt, musiał uciekać na wieś do rodzinnego domu. Pasał krowy na grzbiecie wzniesienia między Sufczynem a Łoponiem koło Tarnowa. Ponieważ „cesarski gościec” był głównym traktem wiodącym do Lwowa to z przyległego ugoru miał doskonały ogląd wszelkich transportów. Radio ukrył w spróchniałym pniu starej wierzby. Doskonała pamięć nie potrzebowała wspomagania notatkami , więc stał się niezwykle ważnym informatorem Armii Krajowej i londyńskiego rządu.Układ terenu pozwalał z daleka zauważyć charakterystyczne samochody goniometryczne , ale podczas mgły Niemcy urządzili zasadzkę i gdy wujek nadawał pilny meldunek dwie budy spotkały się przy jego wierzbie. Zdołał niespotrzeżenie schować klucz do nadawania zaszyfrowanych znaków, oraz wyłączyć radiostację i z kamienną twarzą obserwował biegających żołnierzy. Dwu z nich zaczęło go katować, aby uzyskać informację. Wujek zapuścił długie włosy i niechlujną brodę. Ubrany w rozpadający się kabat i kaptur z worka na ziemniaki, udawał niemowę. Wyglądał gorzej niż kalwaryjski dziad.Nic dziwnego, że jeden z zółdaków zmęczony biciem powiedział w końcu:-Dajmy mu spokój , przecież ten gamoń z pewnością nie wie nawet jak się nazywa.Gdyby wiedział, że ten „gamoń” znał na pamięć dzieła Schillera i Goethego … Moje pierwsze spotkanie z radiem to 110 metrów aluminiowej linki/ pół długości fali nadajnika z Raszyna/ , oraz tajemniczy krysztalek i miedziane cewki z których tato zmontował radio detektorowe. Wzmacniaczem głosu był duży stary garnek.Potem była poniemiecka „Aga” a gdy dotarł prąd pod rodzinny dach, głównym skarbem stała się „Stolica” z magicznym zielonym, oczkiem. Gdy szkoliłem się na szybowcach dumą aeroklubów były „Świerszczyki” z drucianym prętem zwieńczonym przeżroczystym poliwinylowym talerzykiem w którym umieszczona była spiralna antena a spora bambuła pełniła rolę węglowego mikrofonu/głośnika.
W epoce „Fok” pojawiły się 3-kanałowe radiostacje szybowcowe RS2a ze słuchawkami i mikrofonem , które tak dodają szyku na bardzo popularnym zdjęciu Janka Wróblewskiego. Ich charakterystycznym atrybutem były spore akumulatory kwasowe z trzema kulkami pełniącymi rolę wskaźnika naładowania baterii. Dużym postępem były używane powszechnie do dziś RS-6101.
W samolotach królowały frontowe krótkofalówki , przy których mistycznym cermoniałem było kręcenie korbką strojenia i długie odliczanie po formułce:- Daję płynne strojenie, raz, dwa , trzy, cztery …I tak w koło Wojtek, a przy zmianie temperatury , albo innych powodów łączność zanikała. Z „Gawronami” pojawiły się potężne R-800 i R-860. Wieloletnim atrybutem kierowników naszej reprezentacji szybowcowych jest wielki, stary, lecz ciągle sprawny Dittel w skórzanej torbie.
Teraz rynek zalały różne urządzenia, ale na szybowcach trudno osiągnąć moc sygnału i czystość dźwięku jakimi charakteryzuje się użyczony nam BECKER. Kłopoty z łaczności od zawsze są w LS-8. Tak bywa w „Dianach” i „Discusach” . Wpływ na to ma bardzo złożony proces dobierania wielu parametrów regulacji skomplikowanych radiostacji , oraz stan instalacji. Z pewnością duży wpływ ma obecna praktyka wklejania anten w stateczniki z włókien węglowych. Być może rozwiazaniem byłoby naklejanie antenki w formie paska na zewnętrznej powierzchni. Może zajmie się tym Karol „Jetson”. Warto się nad tym zastanowić , bo nie do zaakceptowania jest stan, że czasem nie potrafią się porozumieć piloci lecący tuż obok siebie. Era choragiewek i alfabetu Morsa jest już reliktem. TK.