Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga; Łam, czego rozum nie złamie:
Te zalecenia Wieszcza zdają się być idealną inspiracją dla naszej wyprawy. Sam zamysł porywania się bez jakichkolwiek środków i narzędzi na zamierzenie, którego dotąd nikt się nawet nie podjął, każdy kto mocniej stąpa po ziemi uznałby za niedorzeczność. Ale przecież samo latanie jest sprzeczne z konstrukcją człowieka a przestrzeń niebios nie jest jego naturalnym środowiskiem. Jednak w chwili, gdy ulotne marzenie materializuje się oddech przytyka wzruszenie… To co było nieosiągalnym snem, przybrało realną postać. Wbrew wszelkim przeszkodom, trudnościom, niedoborom. Wbrew temu, iż dotarliśmy tu w okresie podczas którego przestało na okres walki wyborczej funkcjonować to państwo zamknięte wśród gór. Mimo licznych przeciwności po raz pierwszy w historii, szybowiec, wspaniałe dzieło talentów ludzkich, dotarło do Himalajów budząc powszechne zainteresowanie i podziw. Piękny szybowiec stanął w gotowości do wzbicia się w powietrze w miejscu szczególnym: u stóp otoczonej świętą czcią Machapuchhare, oraz Annapurny, która jakby w obronie sacrum pochłonęła niemal połowę tych jacy ośmielili się wspinać po jej stokach. Trudno się w takim momencie oprzeć głębszej refleksji nad magią owych gigantycznych gór, która sprawiła, iż ponad tysiąc tak wspaniałych ludzi jak Wanda Rutkiewicz i Jerzy Kukuczka zostało tu na zawsze. Miałem ekscytującą świadomość, że uczestniczę w wielkim misterium. Wszak u schyłku swej kariery lotniczej spotkał mnie honor otwierania przy boku syna nowych kart historii szybownictwa i odkrywania nowych przestrzeni dla królowej sportów lotniczych. Podniosłość chwili, oraz pragnienie złożenia hołdu bohaterom gór sprawiły, iż zabrałem do lotu kwiaty. Ich płatki rozsiane w powietrzu podczas tego pionierskiego lotu wichry znad Kali Gandaki rozniosą po ścianach Himalajów …
Szybowiec gotowy, problemy organizacyjne i formalne rozwiązane, a tu kolejna przykra przeszkoda. Piękną dotąd pogodę złamały wiatry od Syberii i Tybetu wciskając na przedgórze skalnych olbrzymów zwartą powłokę mżących chmur i wypełniając doliny zimnymi mgłami. Tak mało być do naszego odlotu. A przecież niewiele wyżej nad tą ciemną opończą jest inny świat. Świat słońca i mocarnych wiatrów, które mogłyby nadać mocy i sprawności naszym skrzydłom. Czarna rozpacz ! Z czym wrócimy do domu? Już widzę twarze, wypowiedzi i wpisy różnych śledzionowców…
Jednak około południa szara zasłona niskich chmur niskich trochę zrzedła.Na krótko otwarto lotnisko dzięki czemu Sebastian mógł samolotem liniowym wrócić z misji dyplomatycznej w Katmandu.
Warunki były bardzo dalekie od tych, aby na szybowcu wzbijać się w przestworza.
Jednak świadomość, iż w kolejnych godzinach i dniach dzielących nas od powrotu może być jeszcze gorzej sprawiła, że po drobiazgowym sprawdzeniu maszyny,oraz po uzgodnieniach z kontrolerem lotów decydujemy się wytoczyć szybowiec na płytę postojową. Statek powietrzny o jednym kółku i rozpiętości smukłych skrzydeł większej niż w samolotach pasażerskich budzi zrozumiałą sensację.
Atmosfera niezwykłości wydarzenia udzieliła się całemu zespołowi Avia Club Nepal a także Klasowi Ohlmanowi. Wszyscy z wielkim entuzjazmem pomagali w nietypowych manewrach. Lotnisko komunikacyjne nie jest dobrym środowiskiem dla pilotów a tu absolutną nowością. Kontrolerzy nie rozumieli, że ten sprawny w powietrzu statek wymaga czasem popychania na ziemi. Oczekiwali od nas sprawnego i samodzielnego kołowania. Przy pomocy przyjaciół z Avia Nepal Club rozwiązujemy ten problem. Na belce ogonowej zostawiamy kółko manewrowe. Jedna osoba fruwała przez krzaki przy drodze manewrowej podczas kołowania szybowca z użyciem silnika a druga biegała z urządzeniem potrzebnym do podniesienia ciężkiego ogona przy zdejmowaniu dolly przed startem i zakładaniu po wylądowaniu szybowca. Jednak zespół pomocników szybko obrósł gromadą gapiów rejestrujących za pomocą kamer,telefonów, tabletów, sensacyjne wydarzenie. Przerosło to wyobraźnię i doświadczenie młodego kontrolera lotów.Wycofał zgodę na wykonanie lotu. Jednak energiczny Aleksiej szybko zaprowadził porządek wśród osób towarzyszących a wyłączenie silnika poprawiło możliwość konwersacji, toteż po odzyskaniu zezwolenia w asyście już tylko dwu niezbędnych ludzi, wtoczyliśmy się na pas startowy. Niebo czarne, lecz świadomość doniosłości chwili rozświetla mroki i wypędza wszystkie cienie. 54 koniki Wankla zostały zwolnione do biegu. Trochę ich mało do tak dużego rydwanu, ale z każdym krokiem jego nieco obwisłe na ziemi skrzydła odzyskiwały swój piękny wznios. W połowie pasa ustał hurgot koła. Oderwaliśmy się od ziemi. Brzmienie silnika przyjemne, wibracje znikome, lecz domy rozległego miasta zbyt wolna oddalają się od kadłuba, a zbocza Sarangkot, góry paralotniarzy, zbyt ostro wchodzą przed nos.
Widzialność około 1000m. Przy takiej pogodzie nie ma tu oczywiście żadnego kolorowego skrzydła spośród tych, które tak licznie wypełniają niebo nad owym wzgórzem.Nie ma prądów termicznych, wiatr znikomy, choć nad przyziemnymi chmurami przemyka on pośród szczytów szybciej niż pendolino. Poziom paliwa sukcesywnie zjeżdża po skali niewielkiego zbiornika wysokość przyrasta bardzo powoli. Nie ma się co dziwić. Wiatraczek za głową działa według zasady: wystartuj i zapomnij. Natomiast, mimo częściowego rozładowania baterii podczas długiej podróży, mechanizm chowania śmigła i silnika działa bardzo dobrze, toteż wkrótce brzęczenie motoru zastąpił śpiew wiatru.Podniosły moment. Dzieje się historia. Ze wzruszeniem oddaję symboliczny pokłon tym, których na zawsze przyjęły Himalaje. Sceneria godna tego smutnego obrządku. Mży coraz bardziej, doliny wypełnia czerń. Trzeba wracać… Pierwszy lot szybowcem w Himalajach nie odbył się w blasku słońca, ale 19 grudnia 2013 roku otwarł nową kartę dziejów szybownictwa. Tomasz Kawa
DRUGI DZIEŃ LOTÓW
Zgodnie z prognozą pogoda w kolejnym dniu nadal była podła, ale powłoka chmur była nieco wyżej i przy ziemi wiał umiarkowany wiatr.manewry startowe przeszły bardzo sprawnie, choć przy tym Aleksiej i piosenkarz z Las Vegas Igor, dostali sporą porcję marszobiegu przez krzaki. Skrzydła ASH 25 są wiele szersze niż tutejsza droga kołowania.
Niebo nadal w pełni pokryte niskimi chmurami i parszywa widzialność, więc nawet paralotniarze okupowali dziś swoje wzgórze tylko do czasu, gdy znów zaczęło mżyć.
Natomiast Sebastian z Krzyśkiem Stramą przez 3 godziny telepali się nad zboczami.
Krzysiek próbował stopniowo opanować dostojnego, króla niebios, lecz wkrótce stwierdził, że jest lepiej jeśli nie drażni się monarchy. Dzisiaj została poprawiona procedura lądowania.
Po zatrzymaniu się przy skrzyżowaniu z drogą kołowania, ogon szybowca szybko znalazł się w objęciach dolly i maszyna, jak przystało na prawdziwy port lotniczy, dostojnie i samodzielnie skołowała na plac parkingowy, ku zadowoleniu kontrolerów ruchu. Przed wieczorem deszcz dość skutecznie posklejał pył uliczny a my pojechaliśmy z zespołem Avia Nepal Club oceniać możliwość wykorzystania nowego /budowanego od 40 lat / lotniska międzynarodowego dla ewentualnych lotów szybowcowych. Z udziałem kapitału chińskiego usypano około 2 500 m nasypu pod pas startowy, ale przerwano inwestycję. Jest na nim trochę kamieni, ale można je wyzbierać. Pan Fiołek mógłby się tu śmiało przenieść ze swoją super wyciągarką. Być może tu na parę lat przeniesie sie małe lotnictwo Pokhary. TK