Znów aura była łaskawa i zafundowała szybownikom drogowskazy.
W trzecim dniu miało być gorąco i bezchmurnie jak na Saharze. Wykreśliłem więc sprint 200 km w łożu nasilającego się sirocco w kierunku Niskich Tatr i z powrotem. Tuż przed startem pojawiła się nad Skrzycznem ulotna chmura soczewkowata, sygnalizująca obecność zafalowań, a wkrótce pojawiły się krótkie łańcuszki strzępków chmurek markujących układ wznoszeń. Skorzystał z tego Sebastian z młodym Frańczakiem. Startowali jako pierwsi, więc przeskoczyli na skocznię w Szczyrku i tam szybko wywindowali się nad Skrzyczne, a nawet udało się im dostać na falę która dała im komfort spokojnego ślizgu w kierunku linii startu nad Żarem. Pozazdrościł im Zdzichu Bednarczuk, lecz Skalite pokazało mu figę. Trzeba było mozolnie wspinać się po zboczu, lecz w Grand Prix pociąg nie czeka. Zaczęło się odliczanie , więc spóźniony pasażer nie wsiadł do ekspresu i musiał solo gonić towarzyszy. Jednak niebo okazało mu łaskawość i rozciągnęło przed nim chodniczek chmur pozwalający na odrobienie strat.
Peleton rozproszył się już przed Małą Fatrą. Sebastian z Mraczkiem polecieli na wprost i przez Chleb przeskoczyli na Wielką Fatrę. Werner i Didier trzymali się wschodniej strony trasy. Widocznie podobał im się Orawski Zamek – jak z pudełka czekoladek. Na wysokości Małej Fatry Didier popełnił błąd ,bo skręcił na zachód ku wysokim zboczom Małej Fatry. Ta funduje zwykle ładne wznoszenia , ale często oszukuje , bo jej zbocza nie mają głębokiej rzeźby i dobre kominy są dopiero w pobliżu grani. Tak było i tym razem. Nie było w czym odzyskać utraconej wysokości a Katowska Skała, Łysiec i Kłak w Wielkiej Fatrze też nie były łaskawe dla gościa. Zaczęły się schody. Trzeba było wlecieć do wąskiej zalesionej doliny , która zamykała się wysoką ścianą łączącą Niżne Tatry, przez ośrodek narciarski Donavaly, z Wielką Fatrą. A tę przszeszkodę trzeba było pokonać od zacienionej i zawietrznej strony północnej. To mocno deprymuje jeśli się nie wie co po drugiej stronie ścianki. Mraczek i inni przystanęli we wznoszeniu przed barierą a Sebastian pokusił się na dość ryzykowny manewr przemknięcia przez przełęcz przy skałach Kozi Hrbat / kozi grzbiet/ na nawietrzną i nasłonecznioną stronę . Didier znalazł się przed dylematem który jest często udziałem pilotów nie znających Alp w takim stopniu jak gospodarze. Nie znając szczegółowej topografii niebezpiecznego miejsca i nie widząc poprzedzających szybowców musiał zachować rozwagę, i bez wybrzydzania korzystać ze wznoszeń pozwalających na poprawienie wysokości. Manewr opłacił się Sebastianowi. W prądach dynamiczno –termicznych, po nasłonecznionej i nawietrznej stronie skał, nabierał wysokości lecąc do punktu zwrotnego na Chopoku. Tam wykorzystał komin, który otwarł mu drogę do mety przez Liptów i Wysokie Tatry. Znów miał powód do marudzenia ,że zbyt krótka trasa. Ale w wyścigach Grand Prix nie chodzi o maksymalne wykorzystanie możliwości dnia a oblecenie trasy przez większość uczestników. W tym dniu wszyscy defilowali nad Żarem, a młodzi pilocie mieli tę satysfakcję, iż do koziej skałki trzymali się na równi z mistrzami. Dobra to dla nich szkoła latania. Tomasz Kawa