Wczoraj pielgrzymki i niebywale gorące tematy, dziś ,choć nadal chłodno, pociliśmy się obaj – ja na ziemi, Sebastian w powietrzu.
Przywlokła się za nami wredna pogoda, więc wczoraj zapowiadał się kolej pochmurny i nudny dzień. Kiedy zaczęliśmy się zastanawiać co tu robić,co tu robić, kiedy wszystkie możliwości wyczerpiemy ciurkiem… ,zjawił się pan Andrzej Furmanek, który od lat pracuje przy realizacji międzynarodowego programy badań nad syntezą jądrową ITER 0 którego centralnym ośrodkiem jest potężny instytut w Cadarache obok naszego lotniska. Temat równie fascynujący jak rozmowy o lataniu, toteż zrobiło się gorąco, gdy dowiedzieliśmy się, jaką świeczkę i ogarek tu żarzą.Wystarczy podgrzać i ścisnąć trochę wody, bagatela- do temperatury 200 tysięcy stopni, czyli 40- krotnie większej od temperatury słońca, aby w takiej plaźmie , powstał z wodoru deuter i tryt a przy wywalaniu zbędnych neutronu i przy przekształcaniu w hel powstawała ogromna energia, która wystarczy wyłapać, odparować wodę i puścić na turbiny, a te zaprząc w dynamomaszyny produkujące niesamowite ilości prądu elektrycznego. Prawda ,że to proste ? Męczyliśmy więc Andrzeja jak on biedne atomy, albo czterolatek ojca, bo jak tu pojąć , że da się ten piekielny ogarek utrzymać w ryzach skoro materiały tej lampy Aladyna odparowują w sto razy niższej temperaturze. Jak się okazuje można. Czego jeszcze te Ruskie nie wymyślą? Tokamak to rzeczywiście rosyjski pomysł. Pan Andrzej zaskoczył nas jeszcze jednym projektem z pogranicza fantastyki- latającym samochodem z dwom pierścieniowym płatami.Ponieważ była niedziela, z radością przyjęliśmy też jego propozycje wycieczki po okolicy. Prowansja cieszy oko i odurza zapachami a do tego co krok zaskakujące spotkania z historia. W maleńkim Riems urzekła nas świątynia z trzynastego wieku, której strzelista konstrukcja gotyckiej nawy oparta jest na niewielkich romańskich kolumnach, co daje złudzenie jakby kościół wisiał w powietrzu. 20 kilometrów dalej, w St.Maximine, spotkaliśmy się z historią sięgającą czasów Chrystusa. Po ukrzyżowaniu Chrystusa w te okolice uciekła przed prześladowaniami Maria Magdalena . Ona zaczęła chrystianizację Prowansji a pod koniec życia i wiodła pustelnicze życie w skalnej jaskini. Bazylika wzniesiona nad miejscem pochówku Marii Magdaleny skłania do refleksji i budzi podziw dla ludzi,którzy w tak odległych czasach potrafili wznosić tak imponujące monumenty.
Wczorajsze uduchowione perygrynacje wyjednały na m chyba dzisiaj przychylność niebios. Przez Alpy przelewały się kolejne fronty a wśród gór hulał wiatr, który drwił sobie z meteorologii, ale nad Prowansją powstała luka w systemie chmur, w której formowały się ulotne cumulusy. Po południu mistral miał się jeszcze nasilać. Już pierwszy punkt zwrotny,ulokowany na skraju parku narodowego Vercours od razu wyglądał podejrzanie, bo przy tym kierunku wiatr wzmocniony w szerokiej dyszy wypłukuje w tej okolicy całą termikę. I tak było. Kłopoty Sebastiana zaczęły się jednak jeszcze przed odlotem na trasę. Chęć odejścia o przyzwoitej porze z najsilniejszymi konkurentami z Francji, powodowała, że trzymał się w okolicy linii. Tutaj niestety wilgotne powietrze tworzyło wielkie chmury, które zacieniały okolicę i trudno było znaleźć noszenia. Nie mógł się wykręcić. Ja pociłem się na ziemi a Sebastian w powietrzu, bo dochodziła godzina 16, w zadaniu 400 km lotu a tu ciągle parterowa żebranina.
Sebastian. Wszyscy już poszli na trasę. ze mną zostały jakieś niedobitki na 900m nad doliną. Zdesperowany poleciałem w bok trasy na wschód. Wtedy Mirek zameldował 3m/s w okolicy Manosque. Pognałem co sił, ale ciepłe powietrze szybko uciekło do góry i zastałem jedynie o,5m/s na małej wysokości. Mirek wyszedł wysoko , więc poleciał. Jak się okazało w dobrym momencie, bo Russel Cheetam odlatujący tuż przed nim wygrał dzień. Francuzi byli już na trasie od godziny, a ja dalej nie mogłem się odbić od ziemi. W końcu postanowiłem odejść 600-700m niżej od konkurentów i ponieważ De Lure było dla mnie zbyt wysokie poleciałem płaskowyżem , 45 stopni w prawo od trasy, nad Saint Auban. Tam powolutku wykręciłem się z holowanymi z lotniska szybowcami i z tak zrujnowaną prędkością na pierwszym boku poleciałem dalej. Wreszcie zaczęło nosić. Byłem 100km za Francuzami i 50km za Mirkiem. Coll de Cabre omal mnie nie posadziła. Odbiłem się od niej i cofając się trafiłem bardzo ważny tego dnia komin. Który pozwolił mi dopaść do pierwszego punktu dość sprawnie pod nasilający się do 40km/h wiatr. Bok z wiatrem to połączenia lotu żaglowego z termiką bez większych niespodzianek i wyścig z chylącym się ku zachodowi słońcem. Na szczęście końcówka dla mnie była nieco lepsza, niż dla konkurentów. Wiatr się odchylił się na zachód i przesunął wielkie ławice kapiących chmur bardziej na wschód odsłaniając zbocza „parcuru”. Wreszcie wiadomo było jak latać. Na ostatnim odcinku niewielki szlak poprawił mi jeszcze prędkość. I tak z beznadziejnej sytuacji, startując z niepełnej wysokości na trasę 400km przed czwartą… udało mi się obronić skórę. Święta Magdalena czuwała.
Niestety Mirek wpadł w tarapaty na Górze Blayeul i odpalił silnik. Większe problemy ma PeterKrejcirik, bo zaraz po starcie zapalił mu się silnik ASW22 i z trudem wylądował na lotnisku. Na szczęście pod ręką było sporo gaśnic i nie doszło do wybuchu zbiornika paliwa.
SK i TK
Dodano: 11.06.2013Przez: Czarek Szyszka
Panie Sebastianie, W Saint Auban panuje teraz ten sam czas co w Polsce
CEST (Central European Summer Time) czyli UTC+2. Ale Saint Auban jest tylko 6 stopni na zachód od Greenwich skutkuje to tym że Słońce jest w zenicie o 13:30.
Dodano: 11.06.2013Przez: Czarek Szyszka
Poprawka Saint Auban jest 6 stopni na wschód oczywiśćie.
Ściskam mocno kciuki! Powodzenia!