Latać czy szukać dziury w całym.
To stały dylemat naszych reprezentantów przed zawodami. Skromne zasoby sprzętowe polskiej kadry sprawiają, że nasze flagowce wędrują ciągle z zawodów na zawody, z rąk do rąk, więc zawodnik nie ma szans na to aby na bieżąco obserwował stan szybowca na którym ma latać , wyłapywał usterki i nieuchronne zużycie poszczególnych elementów. Jeśli ktoś poważnie traktuje swój udział w zawodach nie może sobie pozwolić na to, aby jakiś mankament możliwy do wcześniejszego stwierdzenia ujawnił się w okresie ostrej rywalizacji. Z tego powodu, choć każdy dzień latania obcym i tak specyficznym miejscu jak Alpy jest bezcenny, trzeba było w ostatnim dniu rekonesansu opuścić głowę, by nie zerkać na niebo usiane obłokami i dokonać gruntownego przeglądu maszyn, oraz osprzętu. Nie była to nadgorliwość. Trochę niepokoju budził nowy wariometr Butterfly, który z jakiegoś powodu przestał rejestrować wysokości. Z Niemiec dotarła jednak paczka z zastępczym przyrządem i po kilku szybkich spacerkach do internetu działającego w Club House , za każdym razem z nową wersją oprogramowania, wreszcie udało się go zmusić do działania i to bez widocznego sztucznego horyzontu, który na zawodach musi być zablokowany. Szybowce na kostropatej i twardej prowansalskiej ziemi też ujawniły swoje ukryte bolączki. Okazało się , że tak w szybowcu Mirka,choć ma on mimo zaledwie 400 godzin nalotu, jak i w orchidei przekazanej do mojej dyspozycji telepie się zewnętrzna część prawego skrzydła. Na podmokłych i miękkich łąkach w Prievidzy nic nie stukało a tu trzeba było odwołać się do wiedzy producenta. Peter Kramer stwierdził, że są dwie możliwości: wykręcić trzpień z końcówki i wkleić go na nowe jeśli obluzował się w okuciu dźwigara, albo wymienić gniazdo we wnęce centralnej części skrzydła. Masz babo placek. Następnego dnia trzeba stawać w blokach startowych a tu zadania na dwa dni pracy dla dobrego zakładu naprawczego. Oględziny wykluczyły pierwszy przypadek,ale okazało się, że zowalizowały się trochę otwory w gniazdach wykonanych z brązu. Nie było na szczęście luzów, które mogłyby wywołać zabójcze drgania skrętne, jednak to nic miłego jeśli połówka skrzydła wachluje jak ucho słonia, bo to może się skończyć uszkodzeniem konstrukcji. Trzeba było sobie radzić samemu. Z pomocą przyszedł przemysł spożywczy. Paski foli kryjącej szwajcarskie czekoladki były zbyt cienkie, z niemieckiego milch rise zbyt grube, za to paski dystansowe z francuskiej Cafe au lait idealnie wypełniły szczeliny i skasowały luzy.
Wieczorem przyszedł czas na spotkanie organizatorów z kierownikami ekip i okazało się, że gospodarze niezbyt starannie odrobili „zadania domowe”. Trzeba uzupełniać, poprawić, niektóre elementy organizacyjne. Mamy już siódmą wersję obszaru lotów. Nowe wersje pojawiają się niezwykle często w tempie 2 razy dziennie. Jednak nie ma tu wielkiego zadęcia a swobodne podejście starych praktyków i nastawienie na pomoc zawodnikom pomogło rozwiać szybko dotychczasowe niejasności. Miejmy nadzieję, że tak będzie dalej.
Po południu zwołano wszystkich na paradne rozpoczęcie w centrum Vinon. Kolorowy szpaler zawodników w asyście dzieci ze szkół przemaszerował po moście i pomiędzy starymi kamiennymi domkami. Na ustawionej w centrum estradzie miejscowi notable wchodzili na wyżyny sztuki kwiecistej wymowy, ale niestety po francusku i bez tłumaczenia. Na koniec Prezes Aeroklubu obiecał, że prześle nam tłumaczenia tych pięknie brzmiących słów mailem i ogłosił rozpoczęcie zawodów a zespół młodzieżowy dał krótki pokaz gimnastyki akrobatycznej. Po ceremonii ekipy rozproszyły się po wąskich uliczkach miasteczka i wśród platanów parku w cieniu których przeżywały swe emocje grupy namiętnie rzucającymi żelazne kule tubylców.My spędziliśmy kilka chwil z inżynierem Andrzejem, który wyemigrował z Polski sporo lat temu temu i pracuje obecnie w międzynarodowym zespole naukowców przy reaktorze tremonuklearnym Cadarache nad metodami syntezy jądrowej co ma być przyszłością światowej energetyki.
W końcu pierwszy dzień zawodów. Od rana pogoda jakby przywędrowała za nami z naszej części Europy. Grube chmury i zaczęło kropić. Odwołano starty klasy 15-metrowej i otwartej, a tylko naszej, 18 -metrowej, wyznaczono trasę z obszarami nawrotów. Nie mogłaby być uznana według polskiego regulamin,.bo minimalny dystans nie sięgał 100km. Trzeba było się tankować i jechać na start. Pogoda nie chciała się poprawić, ale ponieważ przyjechała telewizja – cała klasa została wyholowana i praktycznie w takiej samej kolejności spadaliśmy na lotnisko, gdzie można było legalnie chuliganić przed kamerą TV. Szybowiec sprawdzony, mamy czas na zaległości.
SK
Dodano: 09.06.2013Przez: Adam Karas
Jak zwykle będę śledził całą rywalizację. Życzę wam najwyższych laurów. Skopcie im tyłki… Trzymam kciuki i pozdrawiam. Adam
PS. Świetnie wypadliście na paradzie. I te Orzełki… to nie żaden patos.. tak po prostu, najzwyczajniej jestem dumny.
Dodano: 09.06.2013Przez: mieszko
oczywiście tradycyjnie polska ekipa trzyma kciuki – pozdrowienia z zatopionej Warszawy…