Wydawało się, że nie ma już szans na poprawę miejsca, a jednak…
Po mozolnym odrabianiu strat z pierwszego tygodnia, w którym panowała „szczęściarska” pogoda nie sprzyjająca samotnym rajdom, ulokowałem się na trzeciej pozycji- wśród mocnych konkurentów. W ostatnim dniu zawodów niebo wypełniło się przyzwoitym cumulusami , które wiatr układał w ciągi tworzące alternatywne warianty lotu, toteż postanowiłem nie oddawać łatwo skóry. Z poprzednich dni wiedziałam, ze pogoda utrzymuje się dość długo wieczorem a nawet można powiedzieć, że warunki późnym popołudniem były najbardziej uporządkowane i najmocniejsze. Oczywiście były również miejsca, gdzie pogoda psuła się i około 17 noszenia spadały, ale ostatnia trasa zawodów była krótka a to oznaczało w dobrej pogodzie tylko nieco ponad 2 godziny lotu nad Fatrą i Tatrami, więc była mała szansa na niespodzianki. Od razu założyłem, że start przetnę około 14 a w tym czasie większość zawodników zniecierpliwiona długim czekaniem odejdzie już na trasę. Po wyholowaniu znaleźliśmy się po zachodniej stronie doliny, nad Magurą i Rokoszem w wyraźnie gorszych warunkach niż te na wschodzie, nad Vtacznikiem. Kilkunastu pilotów kolejno przelatywało na druga stronę i tam zachęceni dobrymi warunkami przecinali start. Nęcił długi szlak cumulusów, który zaczynał się jeszcze na południe od Złotych Moravców i piloci korzystali z tego, że prowadził niemal po trasie. Nie było to jednak maksimum możliwości pogody tego dnia, bo górą snuły się spore ławice altocumulusów zacieniających ziemię i tworzących nawet soczewki. Udało by się nawet polatać na fali, ale podstawa chmur sięgała 2300m, więc nad nimi wolno było się wznieść jeszcze tylko o 138 m. Zabawa z falą nie miała sensu. W końcu dojrzałem do tego by przeskoczyć nad Novaki a potem na południowo-wschodnią stronę doliny do Vtacznika. Większość towarzyszących mi pilotów zatrzymała się pod szlakiem już nad Novakami i tam, po krótkim nabieraniu wysokości przecięli linię i polecieli. Ja poczekałem jeszcze trochę i odkryłem, że w pasmie pod zanikającym altocumulusem zaczął powstawać nowy szlak, składający się początkowo z drobnych kłaczków i prowadzący wprost na trasę. Odleciałem bez żadnej uciążliwej asysty pod tymi kłaczkami pokonując sporo kilometrów bez utraty wysokości. Warunki wyraźnie się poprawiły, więc udało się dogonić wielu zawodników jeszcze na pierwszym boku trasy. Na następnym odcinku wiodącym pod wiatr na południe napotkaliśmy ogromny szlak, który dawał doskonałe noszenia. Po nawrocie na północ, na trzecim boku, spotkałem w kominie swoich rywali z pierwszych miejsc. Musieli mieć kłopoty, bo znajdowali się trochę niżej w kominie. W sporym zespole dolecieliśmy nad Tatry. Wiejący wzdłuż gór wiatr powodował ogromną turbulencję, ale nie podtrzymywał nad głównym grzbietem. Szlak powstający z lasów u podnóża pasma odsunął się od szczytów wzdłuż których lecieliśmy. Z tego powodu miałem mały postój. Musiałem poprawić swoją wysokość, ale dalej, już wzdłuż najwyższej grani, szybko przeleciałem całe pasmo. Wreszcie końcówka . Doloty do Prievidzy pod wiatr wiejący od północnego zachodu są zawsze s kłopotliwe, bo w poprzek ostatniego odcinka drogę zagradza pasmo niewielkich górek, Kozich Garbków . Przy tym wietrze po ich południowej stronie wyzwalają się silne wznoszenia termiczne, które potęgują prądy opadające po zboczach bardzo często doskonale pracuje termika, a ta z kolei powoduje silne duszenia zawietrznej ,północnej, strony. Wiedząc o tym uzbierałem jeszcze 200m dodatkowej wysokości korzystając z silnych podmuchów nad Wielką Fatrą i pognałem do mety. Mając taki komfort spokojnie i szybko mknąłem do mety obserwując ze współczuciem nieprzyjemną przeprawę Słowaków przez tę zdradliwą przeszkodę.Nie zapewnili sobie odpowiedniego zapasu, toteż z pewnością kosztowało ich to sporo nerwów, to niskie przemykanie się nad drzewami, ale zdołali przelecieć na druga stronę grzbietu i dotarli do mety.
Gdy pakowaliśmy szybowiec doszły do mnie wieści, że jednak udało mi się pokonać dwóch przeciwników i muszę zostać na zakończeniu, jako zwycięzca zawodów.
SK