
Właściwie nic się nie zmienia. Dalej wieje, noszenia są słabe i nie ma chmur.
Dzisiaj zaskoczył nas meteorolog. Na ogół jego przewidywania pogody miały się tak do rzeczywistości jak wróżby starego starego bacy, toteż z niedowierzaniem ciągnęliśmy ciągnęliśmy szybowce pod silny wiatr nad jeziorko przy zachodnim krańcu rozległego lotniska. Bardzo były z tego faktu niezadowolone czajki i mewy, które krzykiem i pozorowanymi atakami starały się wypłoszyć intruzów ze swego raju. Wyglądało na to, iż będziemy startować z tylnym wiatrem, ale zgodnie z zapowiedzią po południu wiatr zaczął wiać od strony przeciwnej, goniąc chłodne powietrze od Atlantyku. Nie potwierdziły się natomiast znów optymistyczne prognozy warunków. Błękitu nieba nie zmącił najmniejszy strzępek chmur a wznoszenia nie przekraczały 1-1.5 m/sek. i 1600m. Po wyholowaniu klasy klubowej organizatorzy zorientowali się, że może być powtórka pogromu sprzed dwu dni i skrócili zamienili klasie standard wyścig po wyznaczonej trasie na „obszarówkę” z minimalnym czasu lotu 2 h 30 min.Wiatr znów mieszał szyki. Mimo silne operacji słońca nie było szans na rozwój przyzwoitych noszeń, bo z gładkich pól bez lasów kumulujących ciepło każdy bąbel cieplejszego powietrza był zdmuchiwany nim uformował solidny komin.W tych warunkach ” Smyki” nie znów miały pod „górkę”. Zaraz po przekroczeniu linii startu większość z nich znalazła się w parterze nad lotniskiem i drzewami campingu dając obserwatorom pokaz kunsztu i ambicji. Nie wszystkim udało się odbić od ziemi, toteż sześciu pechowców osiadło znów w punkcie wyjściowym nad jeziorkiem. A na lotnisku niespodziankę. „Osiłki”- pod osłoną wozu bojowego straży – napojono na skraju lotniska z przewoźnych cystern i odholowano do hangarów a piloci dobrym południowym zwyczajem udali się na zasłużoną sjestę. zdołano jednak skompletować dwa samoloty i cała szóstka znów powtarzała odejście na trasę. Byli już bez szans na oblecenie trasy, toteż niemal prosto z holu kierowali się nad miasto i gaik w pobliżu lotniska, gdzie mogli bez ryzyka lądowania w polu szukać szans na kontynuowanie lotu. Jędrzej trafił przyzwoite 2 m/ sek. Startujący trochę później Jakub Barszcz, nie miał już takiego szczęścia i musiał zadowolić się ułamkami wzorca z Sevres , lecz los zrekompensował mu to później i zdołał oblecieć całą trasę. Jednak drogę przegrodził mu płot 50 metrów przed pierścieniem mety. Zdesperowany takim obrotem sprawy w pierwszym odruchu miał zamiar złapać pod pachę rejestrator i na piechotę dokończyć wyścig , lub przerzucić go przed płot. Jego pole było już zamknięte, toteż aby do niego dotrzeć trzeba było jechać do sklep żelaznego, aby zaopatrzyć się w nożyce do metalu i nową kłódkę. Przy okazji wyszły absurdy regulaminu. Gdyby pole nie miało płotu i szybowiec przetoczył się poza obwód mety, pilot otrzymałby mniej punktów z powodu kary jaką naliczono by za przylot poniżej minimalnej wysokości jaką powinien mieć na linii mety. Natomiast Jędrzej przysiadł w pierwszym obszarze nawrotów na lądowisku agro, więc ściągnięty został samolotem. Piloci obaj piloci klasy klubowej usiedli około 20 km przed metą. Witek Kalicki, mimo zranionej ręki podczas akcji poszukiwania Sebastiana, „Chińczyk” bardzo pracowicie spędzili ostatnie dwa dni przy reanimacji przyczep, toteż Pawłowskiego,czyli Pawła Wojciechowskiego, bez większych przygód przywieziono do domu. Nie można natomiast znaleźć Tomka Kroka. Powinien być około 20 km przed lotniskiem, lecz kilkugodzinne poszukiwania szybowca przez naszą ekipę i policję nie przyniosły rezultatu. Telefon milknie parę kilometrów za miastem a radiostacja pokładowa UKF jest nieprzydatna na ziemi, gdy jest w jakimś zagłębieniu terenu. Dziś nie dokuczają mu komary jak Sebastianowi, lecz jeśli nie zabrał sobie cieplejszego ubrania to zmarznie nieźle w tych tropikach, bo znów mamy niemal mroźną noc. Bezchmurna, wietrzna, pogoda stwarza wiele pułapek. Toteż z lotniska wyjechały karawany wózków transportowych . Nie ma tu pola na jakiekolwiek rajdy indywidualne. To paraliżuje Sebastiana, który jest typowym indywidualista a musi trzymać się zespołu. Wprawdzie lecieli z nim także Francuzi i paru innych pilotów, lecz nie mieli najmniejszej ochoty wychylić się choćby na krok przed szlakowego, więc musiał momentami w „zerkach” czekać na peletonik . Skorzystali na tym Niemcy, którzy mają w tej klasie trzech świetnych i zgranych z sobą pilotów. Ryzykowali sporo późniejszym odejściem, bo warunki tutaj zanikają błyskawicznie około godziny 17-18, ale tym razem się im upiekło i uzyskali dobry wynik podążając szlakiem znaczonym przez poprzedzające ich szybowce.
P.S.
Tomka znalazła tuż przed północą, miejscowa policja.
już dalej nie lecieć samemu, bo było bardzo słabo i trudno było znaleźć komin.
Dolot zaskoczył trochę duszeniami na końcówce, więc postraszyłem kaczki i czajki na stawku przed pasem.
Dodano: 09.01.2013Przez: Mieszko
Seba, trzymamy kciuki!
Dodano: 09.01.2013Przez: Piotr Szafrański
Fajne zdjęcia…