Po bardzo chłodnej nocy ranek przywitał błękitnym niebem, na którym od dziewiątej zaczeły się pojawiać kłaczki a potem płaskie cumulusy. Znaleźliśmy się w centrum wyżu, który tutaj obraca się w lewą stronę i trasa, która prowadziła przez cztery punkty zwrotne w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara prowadziła cały czas pod wiatr… Najwięcej trudności przysporzyło nam dotarcie do pierwszego punktu zwrotnego, gdzie na południowo – zachodnim skraju trasy brakowało chmur i trafiały sie tylko słabe noszenia. Drugi bok był nieco lepszy, ale przelatywaliśmy przez spory obszar pozalewany wodą, więc również można było z łatwością wpaść w tarapaty, a lądowanie w tak podmokłym terenie i na odludziu mogło skończyć się bardzo długą przeprawą przez błota. I właśnie nad tymi kałużami to tu, to tam błyskały szybowce na kilkuset metrach nad terenem. Najszybciej przeszedł trzeci bok trasy, gdzie z wiatrem i pod przyzwoitym szlakiem trafiło się nawet noszenie średnie ponad 2 metry na sekundę… Końcówka pokazała jak szybko mogą tu zanikać warunki i ile kłopotów może spowodować podchodząca bryza. Do bryzy co prawda nie dolecieliśmy, ale zawracaliśmy już pod ostatnimi chmurkami przed niczym nie zmąconym błękitem morskiego powietrza. Tomek i Michał, którzy dolecieli w rejon ostatniego punktu zwrotnego kilka minut później trafiali już dużo słabsze noszenia. Warunki nad tak nasiąkniętą wodą ziemią szybko gasną. Co ciekawe, przez cały dzień nikt z nas nie wykręcił się do podstawy chmur.
SK