Mistrz od pogody, przepowiadacz podobno najlepszy w tej części świata jakoś nie może się wstrzelić z prognozowaniem na Texas. A ponieważ nie przepada za Rasp i tylko z wielkim obrzydzeniem wrzuci na ekran jeden czy dwa slajdy produkcji Dr Jack ale w bardzo małej rozdzielczości obliczeń, więc po takiej odprawie o pogodzie nie wiadomo nic. Po trzech dniach już się o tym przekonaliśmy. Na szczęście mamy swoje tajne źródła i z nich wynikało że na niebie będą królowały cumulusy a nie haze doms – kopułkowate zamglenia jak przepowiedział szaman. Task setter też prawdopodobnie mu nie wierzył, bo wyznaczył trasy AST po których trzeba było przelecieć conajmniej 500km. Jak jest rzeczywiście trzeba było sprawdzić w powietrznym boju. Tym razem lataliśmy prawie w komplecie, bez Cypisa, któremu palące słońce i jakieś pleśnie z klimatyzacji zmieniły cerę i dostał dzień wolnego. Nasza trasa dziwaczna, AST, ale przez 5 stref prawie każda o innej średnicy wiodła nas najpierw na południe od San Antonio w kierunku nasuwającej się bryzy z zatoki, potem wzdłuż Wybrzeża i wreszcie na północ, by tam obrysować jeszcze niewielki (150km) prostokąt. Poczekaliśmy z grupą 18m prawie tak samo długo, do 14:30 i wyruszyliśmy w kierunku Pierwszego PZ. Przy tak układanej trasie prawdopodobnie jej kształt wynika z tego, zę układający zadanie za wszelką cenęchciał uniknąć latania szybowców na kontr-kursie, nie było szans by odcinki układały się wzdłuż szlaków. Na kontrkursie i tak się latało, bo jeśli jest szlak, to się z niego korzysta. Jednak na pierwszym boku zmęczeni skakaniem w poprzek – skróciliśmy pierwsza strefę. Do drugiej lecieliśmy prawie na skraju bryzy, przy zanikających chmurach. Wgłąb lądu było ich więcej i pod koniec odcinaka zdecydowałem się nawet do nich cofnąć, ale okazało się, ze to był błąd bo mikro strefa na 2 PZ skończyła się zanim się mogłem rozpędzić. Trzeci odcinek wreszcie dał smak tego, co mogło być normą dla całego dnia, ale w Hill Country znów trzeba było latać w poprzek, a tam jak zwykle szlaki oddalają się od siebie na więcej niż 20km. Te które dają połączenia na równinie czy w ciągu dnia, wieczorem znikają i stąd takie wielkie odległości a w konsekwencji konieczność latania w parterze, nad nieprzyjaznym terenem. W ostatniej strefie znalazłem się pod ostatnią chmurą nieco przed czasem, wypadało, że przylecę 3 minuty za wcześnie i postanowiłem nieco cofnąć się, wydłużając odcinek. Niestety zbyt mocno zawierzyłem wyliczeniom i spóźniłem się półtorej minuty na metę. Niewiele, ale ta 1/10 km/h dała wygraną Holendrowi.