Głośny werbel ulewy oznajmiał, iż jak przystało na Dzień Boży, można spokojnie pospać do sumy.
Aliści, pod koniec „Teleranka”, deszcz raptownie ustał i wśród gonionych silnym wiatrem chmur frontowych pojawiło się słoneczko. Dziwny to był front. Nawinęty wokół centrum niżu nad Lwowem, jak kłąb wełny na wrzeciono, starszył nas cały dzień swą zachodnią krawędzią . Wieczorem zdryfował zgodnie z prawidłami na Ukrainę, a po północy wrócił jakby był z kimś umówiony na podlewanie pól. Popłynął jednak szybko poza Beskidy, ustępując niebiosa piękniejącym w oczach cumulusom. Prognozy były pomyślne, więc postanowiliśmy wykorzystać ten prezent pogody i zaplanowaliśmy lot przez Beskid Śląski, Pilsko i Babią Górę, do Pienin. Jednak już po starcie okazało się, że wiatr pędzący z prędkością 75 km/godz. nie ma zamiaru słabnąć a bardzo mokra ziemia chłonie zbyt dużo ciepła, by formować szlaki. Trzeba by jeszcze poczekać ze dwie godziny a słońce już poza zenitem. Postanowiliśy skrócić trasę. Na szczęście wszyscy zawodnicy mieli dobrą łączność, więc udało się bez ściągania ich na ziemię zmienić zadanie. Podczas penetrowaia rejonu, w czasie wyczekiwania na komendę startu, Sebastian „wymacał” pole falowe na wschód od lotniska i wkrótce większość pilotów cieszyła się pięknymi widokami z dużej wysokości. Trasa wiodła jednak w odwrotnym kierunku, toteż część pilotów, zgodnie zasadami, odleciała „po kresce”. Inni , wydawało by się że wbrew logice, polecieli za Sebastianem w odwrotną strone. Manewr typowo żeglarski – długi hals pod wiatr. Ci, na wystawionych prostopadle do wiatru stokach Jaworzyny, szybko wygrzebali się na przyzwoitą wysokość i po dalszych paru kilometrach lotu pod wiatr nawiązli kontakt z falą, która podtrzymywała ich niemal do połowy Doliny Żywieckiej. Stąd bez kłopotu osiągnęli punkt zwrotny nad Baranią Górą. Daniel Pietsch po zameldowaniu się na punkcie zwrotnym konsekwentnie przedzierał się ku Wielkiej Raczy a potem z powodzeniem wzdłuż granicznych gór. My natomiast ze zdumieniem obserwowaliśmy na monitorze manewry Sebastiana i towarzyszacych mu szybowców. Najpierw odlecieli prostopadle w bok, nad Węgierską Górkę, a potem zaczęli się cofać w kierunku Żaru. Sprawa wyjaśniła się, gdy Sebastian ostrzegł kolegów, że eksperymantuje z lotem na fali. Mógł sobie na to pozwolić, bo wywalczona przewaga zapewniała mu już przed startem do tego wyścigu zwycięstwo w zawodach.Wydawało się, że pozbawiony uciążliwego towarzystwa Daniel nie zagrożony osiagnie metę, zwłaszcza że nad Pilskiem wyszukał ładne wznoszenie. Okazało się jednak, że lot w prądach dynamicznych ma swoje walory. Gdy Daniel był już w połowie dogi do punktu zwrotnego za Jeleśnią, towarzystwo „falowe” z wysokości około 3000 m rozpoczęło dryfowanie do punktu zwrotnego na Raczy. Stracili niewiele wysokości, więc tym samym sposobem przemieścili się z powrotem do środka czworoboku- nad chałupę braci Golców w Milówce. Gra nabrała kolorów. Daniel, pewny wygranej, wykręcał spokojnie ostatnie metry wysokości dolotowej, toteż bardzo się zdziwił zobaczywszy nad sobą szybowiec Sebastiana i maszyny jego kompanów. Dalej znów wszystko odbyło się standardowo. Piękny pokaz ambicji dał Marek Korneć. Samodzielnie próbował wykorzystać swe bogate doświadczenie w walce z wichrami. Ale gdy nie ma soczewek, trudno złapać w pojedynkę zwiewny welon fali. Nie znalazł drabinki na wyższe piętro, więc mozolnie przebijał się z górki na górkę. Długo walczył w parterze nad Węgierską Górką,potem w okolicach Rajczy, ale w końcu dotarł do punktu na Raczy. Po spłynięciu w dolinę Soły kapryśna fala okazała mu jednak swą przychylność, ale nie na tyle aby mógł usiągnąć wysunięty pod wiatr punkt zwrotny. Znów był skazany na termikę. Podczas walki o odzyskanie wysokości w porwanych kominach zwiało go niemal nad Żar. Stąd uporczywie usiłował osiągnąć feralny punkt, lecz przegrał ze wstrętnym wichrem.
Tomasz