Ulewne deszcze i opady śniegu zdeprymowały nawet ptaki.
Umilkły, więc gdy przymknięto wreszcie niebieskie śluzy, ich świergot był witany jak biblijna gołębica. Trzy wolne od pracy dni. Do Preievidzy 3 godziny drogi, toteż nie mogłem sobie podarować okazji do spotkań z uczestnikami zawoodów, więc podniosłem kotwicę. W parnej otulinie ziemi coraz śmielej pokazywało sie słońce. Soła wypełniła do maksimum zbiorniki zaporowe i przelewała się z hukiem przez kanały przelewowe zapory w Tresnej. Po drugiej stronie Wielkiej Raczy wyścig z Kysicą toczącą wzburzone, powodziowe, wody do Wagu. W Prievidzy przywitały mnie piękne cumulusy i słońce , ale na lotnisku stały jeziorka jak w Argentynie przed mistrzostwami świata.
Nawet, gdy się dłużej stało w jednym miejscu to buty zapadały się w rozmiękłą ziemie.Loty były niemożliwe. Toteż organizatorzy zaprosili sokolniników ze zamku i kapelę z zespołem tanecznym, by przy regionalnym poczęstunku rozwaselić zmęczone zła pogodą towarzystwo.
Były tańce, byłe śpiewy i długie lotników rozmowy. Kolejny świt przywitał nas słoneczkiem i wysrebrzoną mrozem trawą. Zimia wilgotna, powietrze też, bo front który przez wiele dni dręczył deszczem pas Europy do Andalusji po Morze Białe bronił się jeszcze na wschodniej flance Słowacji. Szybko powstały więc pierwsze cumulusy a ich kształ wskazywał, że mocna inwersja tłumi ich wędrówkę w przestworza na wysokości około 3 000 m.
Dobry znak, ale należało się obawiać dużych obszarów pokrytych rozmytymi chmurami. Wniosek jasny.
Trzeba odlatywać na trasę wcześnie. Lot na północ do Dolnego Kubina nie sprawiał trudności.
Chmury układały się w ciągi wzdłuż pasm górskich. Pododobnie po nawrocie w kierunku Dubnicy przez Mała Fatrę, ale nad Velką Luką koło Martina witała czołówkę ciemna ściana mocno rozbudowanych chmur.
Tu Sebastian oddzielił się od grupki. Poleciał w prawo od trasy licząc na to, że nad Białymi Karpatami będzie więcej słońca i lepsze warunki. Tomek Krok i towarzyszący mu piloci zdecydowali się na lot w ciemną niewiadomą przestrzeń pod rozlanymi chmurami.
Ten skrót opłacił się im. Przed przed punktem spotkali znów Sebastiana z przewagą około 400 m wysokości.
Na kolejnym punkcie zwrotnym,za elektrownią atomową Vrable, kolejno zeszły się ich drogi,
a o wyniku zadecydowały różnice około 0.3 m/sek w kominach dolotowych na korzyś mego imiennika. Tomasz z Jarosławem, latający w jednym Arcusie, wygrali konkurencję, ale trzecie miejsce Sebastiana z kilkusekundową stratą do zwycięzców umocniła go na pozycji lidera. Nie obyło się bez kolejnych wprawek technicznych. Afrykański produkt ma duży rozrzut jakości. Mieliśmy niezłą łamigłówkę z silnikiem dolotowym. Podczas próby na ziemi funkcjonował bez zarzutu. Natomiast gdy w powietrzu Sebastian chciał go przed startem uruchomić, dla zapisania markera w rejestratorze lotu, to milczał jak skamieniała żaba.
Podczas testów po locie mechanizm proces wypuszczania i chowania silnika przebiegał prawidłowo, lecz silnika nie można było uruchomić, a na manipulatorze wyświetlał się komunikat o nieprawidłowym wysunięciu turbiny. Okazało sie, że przyczyna bardzo prozaiczna. Elektryczny układ rozruchowy może inicjować pracę turbiny, gdy odpowiedni stycznik oprze się o blaszkę ograniczającą przy wychyleniu kolumny silnika do pionowej pozycji. Blaszka jest jednak zbyt cienka i po kilkunastu cyklach chowania i wypuszczania silnika odgięła się. Trzeba było ją przygiąć do odpowiedniej pozycji, ale w tak niedostępnym było to bardzo trudne nawet dla ginekologa. Naprawa została opłacona kolejnymi zranieniami rąk. Tomasz K.