Dwie klasy dostały dzisiaj wolne. W powietrze poderwała się tylko klasa otwarta.
Po odwołaniu konkurencji i zakotwiczeniu swoich szybowców na stojankach postanowiliśmy szybciutko pojechać na górkę, którą mija się na 10 kilometrze przed lotniskiem.
Zajęło nam to trochę i w obawie,że uciekną nam pierwsze szybowce marszobiegiem zdobyliśmy 400m szczyt.
Widoki przepiękne. Czasem trzeba lecieć na Antypody , aby poznać kuzyna.
Zdążyliśmy.Własnie meldowały się pierwsze szybowce: OG, LG, 80. Dla nich pojawiła się nad naszymi głowami chmura i skusiła ich do lotu własnie tą droga.
Pozostałe szybowce widocznie miały trudności na trasie, bo dotykały strefy nawrotów w północnej części skracając sobie drogę do lotniska. Te były zbyt daleko aby je fotografować, choć można było obserwować jak ścigają się pod ostatnimi cumulusami trasy.
Po tak intensywnym biegu na szczyt zafundowaliśmy sobie z Grabkiem jeszcze przejazd rowerami do Benalli.
I tu ciekawostka, Australijskie kilometry przewyższają chyba ruski rok, bo na samym początku trasy drogowskazy pokazały 18 km, a po przejechaniu 5 km nadal zostawało nam jeszcze 17.
Po drodze spotkaliśmy ciekawskie krówki
wiele koni
i przyjaźnie nastawionych ptaków.
Głodny nie jest , więc chyba daruje nam życie.
Podrap mnie! Ooo,..tuuu … tuuu…tuuu…za uszkiem…
P.S. Dziś krótka trasa a warunki mierne co stawiało w uprzywilejowanej pozycji szybowce o dużej / 28 i 29 metrów/ rozpiętości i doskonałości. Zobaczymy jak będą sobie radzić z 21- metrowymi w normalnych dla Australii warunkach.
Jutro ma być bezchmurnie.