Zostały wspomnienia.
Trudno zdobyć się na jakiekolwiek słowa, gdy okrutny los wyrywa kogoś z grona bliskich nam osób. Przyjaźniłem się Luckiem Mężykiem. Był wspaniałym pilotem. W siermiężnych czasach tyrał ciężko jako pilot narażając stale życie w trudnych lotach agro nad polami Polski i Afryki, aby zbudować podstawy bytu rodziny. Dopiął swego. Zbudował piękny dom. Z dumą prezentował mi jego tajniki. Podczas zwiedzania sadyby towarzyszyły nam dwie wesołe płowe główki. W kilka tygodni później dotarła do mnie wieść, iż ten którego nie zmogły żywioły stracił życie w makabrycznym wypadku podczas prac wykończeniowych na posesji.Sieroca dola ukształtowała mocnego, energicznego i jakże sympatycznego następcę. Marcin Mężyk wcześnie usamodzielnił się. W Rybniku nazwiska Mężyk, Makula, są przypisane do lotnictwa, więc z pasją kultywował piękne tradycje. Od 1998 r latał na szybowcach, paralotniach, samolotach.
Nie oglądał się na łaskę pracodawców, lecz stworzył własne przedsiębiorstwo branży budowlanej. Tytaniczna praca i wymiar codziennych problemów nie złamały go, nie ograniczyły jego horyzontów. Potrafił łączyć obowiązki z realizacją swych fascynacji. Przy każdej okoliczności korzystał z możliwości wyrwania się od spraw przyziemnych, upajania się wolnością i pięknem podniebnych przestrzeni, albo chociażby krótką pogwarką w towarzystwie do którego wnosił radość i życzliwość. Niesamowita była jego wrażliwość i uczynność.
Miał swe szybowce: SZD 55, potem LS8, Ventusa, a ostatnio ASG 29. Dla pilota jest to przedmiot kultu, wartościowszy niż klejnot rodowy, lecz gdy trzeba było pożyczyć go komuś na zawody Marcin nigdy nie odmówił, choćby kolidowało to z jego planami. Dzielił się też ofiarnie owocami swojej pracy. Wielu ludzi, nie tylko pilotów, z wdzięcznością wspomina jego wsparcie finansowe, oraz sprzętowe, czy bezpośrednią pomoc. Chętnie wspomagał młodych pilotów.
Choć cierpiał na chroniczny brak czasu i nie latał zbyt wiele to jego talenty i pasja pozwoliły mu na osiągnięcie wysokiego poziomu umiejętności. Emanował radością podczas zawodów FCC Gliding w Prievidzy, które obok mistrzostwa świata i Europy są największymi zawodami szybowcowymi. Osiągał doskonałe rezultaty i lokował się w ściślej czołówce tych prestiżowych zawodów. W przedostatnim dniu, 20 kwietnia, pełen optymizmu szykował się do trudnego/ 631 kilometrowego/ wyścigu po wysokich górach. Cieszył się tym, że będzie miał sposobność latania w Tatrach. Z pewnością nawet przez myśl mu nie przeszło, iż tam rozpocznie się jego wieczny lot…
Nie przewidywane załamanie pogody sprawiło, że Tatry zamiast przywitać potężną armadę szybowców lśniącymi jak brylanty kryształami lodu, spowiły się zimną opończą chmur, mżawką, welonami śniegu i zdradliwymi porywami wiatru. Marcin nie cofnął się. Jako jeden z nielicznych dotarł do ich wschodniego krańca, lecz tam w nieznanych okolicznościach dopadł go okrutny los.Obok Łysej Polany dołączył do grona tych, których zabiła miłość do powietrznego oceanu.
Nie przytuli już swego ośmioletniego Maciusia, ani pięcioletniej Zosieńki. Nie obdaruje nas swym promiennych uśmiechem i życzliwą pogwarką. Żegnaj Przyjacielu !
Tomasz i Sebastian Kawa
DYSKUSJA
Zastanawiamy się wszyscy dlaczego doszło do tak bolesnej tragedii i jakie podejmować środki zaradcze. Oto kilka sugestii Sebastiana.
Ogromna w tym rola organizatora zawodów.Od lat powtarzam, że sprawy techniczne są mniej istotne od rozsądku i prowadzenia zawodów w dobrej atmosferze, w sposób przyjazny i komfortowy dla pilotów. Latamy nieraz przez 2 tygodnie. Ludzi są zmęczeni. Bicie rekordów na zawodach: w ilości konkurencji, punktów, przelecianych kilometrów jest mniej ważne od bezpieczeństwa. Bezpieczniej jest jeśli nie ma zgrzytów, konfliktów. W Prievidzy są te warunki spełnione. Atmosfera jest miła, organizatorzy dokładają starań, aby było miło, bezpiecznie, a uczestnicy mieli wiele satysfakcji. Niestety czasem ambicje prowadza do tego, że piloci musza się napocić. Wykładano już 750 , 630 km na tych zawodach. Takie trasy- oprócz potężnego zmęczenie i wykluczenia kilku konkurentów, którzy tego nie wytrzymają, nie dolecą do mety nie dają pozytywnych efektów – nie mają więc sensu. W czołówce różnice punktowe mocno się spłaszczają, bo 10 minut na trasie 300 km znaczy więcej niż na trasie 600 km, a w przypadku załamania się pogody i masowych lądowań w terenie powstaje konieczność kłopotliwego ściągania szybowców. Trasa długości 300 km wystarczy, aby polecieć w super atrakcyjny teren – w Tatry.
Dodano: 23.04.2016Przez: Marian Walecki
Wasz stały czytelnik, DZIĘKUJĘ za to wspomnienie.
Bo ” Życia naszego tyle, pamięci waszej ile ”
Marian
Dodano: 23.04.2016Przez: Henryk Doruch
-dzieki,Mistrzu!
\sam za mlodu tluklem sie na zawodach lotniowych
na Nosalu,na szczescie udalo mi sie zrezygnowac z latania zawodniczego=durne ambicje!\
Dodano: 24.04.2016Przez: Kamila stawczyk
Wielka tragedia
Dodano: 24.04.2016Przez: maria loga
ja tylko żegluję po morzach i oceanach mój sport jest mniej ekstermalny,ale dlaczego ?Marcin odszedł ,wyrazy współczucia dla najbliższych i KOLEGÓW
Dodano: 26.04.2016Przez: Bogdan Dorożko
Co do Prievidzy nie rozumiem stosowania schematów, nieuwzględniających warunków pogodowch. Pierwszy tydzień: stałe 3 obszary AAT takie same dla wszystkich klas. Nawet szybko podchodzący front z południa nie zmusił organizatora aby wyjść poza schemat. Minął tydzień no to czas na racing tasks, nieważne, że wieje 50-60 km/h. Dobrze że ostatacznie wprowadził korektę bzdurnego i niebezpiecznego tego dnia schematu dolotów od południa – byłoby z wiatrem z nawrotem o 180 st ok 6 km od lotniska. Na pytanie o powód decyzji dlaczego jesteśmy wysyłani na południe pod front, zamiast na północ, gdzie była jeszcze dobra pogoda usłyszałem żebym się cieszył, że lecę – no i się cieszyłem.