Nie tylko w wodzie trzeba macać grunt.
Za czasów studenckich,podczas długiej wycieczki po Europie,dotarliśmy jesiennym wieczorem nad Balaton. Ponieważ z kilkoma przyjaciółmi pławiliśmy się w każdym napotkanym bajorze, nawet w jeziorku lodowcowym, więc mimo zimna wybraliśmy się nad brzeg. Było już ciemno i tylko wiatr przeganiał opadłe liście, toteż nasza czwórka golasów stanęła na brzegu pomostu i skoczyliśmy na gówkę. Straszne było nasze zdziwienie, gdy wbiliśmy się głowami w błoto.Nie wiedzieliśmy, że do głębszej wody trzeba iść jeszcze kilka set metrów.
Wczoraj i dziś Sebastian penetrował tutejszy grunt.Nie bez powodu rosną to tak wspaniałe arbuzy i winogrona. Prawie cała Europa w deszczu, ale bure chmury hamowały nad Balatonem i za Dunaj wedrowały już ładne cumulusy. Powietrze napływające miało one jednak dość wysoką wilgotność toteż obraz nieba zmieniał się jak w kalejdoskopie. Pięknie wypiętrzające się cumulusy bardzo krótki raczyły szczęściarzy mocnymi wznoszeniami i miały paskudną tendencję do rozlewania się w rozległe ławice tłumiące termikę. Nim wyschły , ziemia pod nimi stygła, Trzeba było sporo czasu nim w bezchmurnej dziurze pojawiały się świeże chmurki.
Ale występowały nawet zafalowania powietrza. Dla dalszej komplikacji górny wiatr gnał pod niebieskim sklepieniem rozległe welony wysokich chmur. Najpierw były obawy czy odbędzie się konkurencja, ale wyznaczono trasę z limitem czasu lotu 2h 30 min. podnosiła uczestnikom ciśnienie krwi ruletka z wyborem momentu odejścia, oraz gra w oczko w obszarach nawrotów. .Należało zgadywać w kórej strefie i jak daleko opłaca się wydłużać lot w głąb okręgu, by nie wpaść w pułapkę zmuszającą do walki z silnym wiatrem przy rozpadających się chmurach.Sebastian zamierzał zostawić sobie parę minut rezerwy na ewentualne niespodzianki pogodowe i odlecieć paręnaście minut przed 14-tą. Szczęśliwie o tej porze ułożyły się najlepsze warunki do startu na trasę. Skorzystał z tego Wójcik i Czeladzki w klasie otwartej. Szybko, niemal bez krążenia przelecieli 120 km na wschod pod podstawami chmur ukłądających się w rozległe szlaki i bez problemów wrócili do drugiego obszaru nawrotów w pobliżu lotniska Ocseny.Potem jeszcze jedno wahadło pod Szeged w przyzwoitych warunkach i zwycięstwo w konkurencji. Potem warunki nie układały się już tak pomyślnie. Partnerzy Sebastiana nie byli jeszcze gotowi do odlotu, toteż trzeba było czekać okoł pół godziny nim luka po odpłynięciu szlaków wypełni się na nowo noszącymi obłokami. W klasie szybowcow dwumiejscowych Janusz Centka z Pawłem Wojciechowskim, oraz Mirek Matkowski z Jakubem Barszczem, choć odlecieli kwadrans wcześniej, nie mieli już tak dobrych wznoszeń pod szlakami i w drodze powrotnej. Trójka 18-tek odleciała, gdy zaczął się odbudowywać szlak, lecz szybko, wyhamowała ich łacha rozmytych chmur. Sebastian postanowił zawrócić i zameldować się jeszcze raz.Poleciał sam. Jego partnerzy postąpili podobnie trochę później, lecz dobrze na tym wyszli , bo warunki poprawiły się. W sumie wyniki dla reprezentantów są dobre.
Dzień dla pomocnika zaczyna się wcześnie. Trzeba sprawdzić konstrukcję, wymyć szybowiec , zatankować zbiorniki balastowe, zważyć maszynę i zawlec ją na start. Dzisiejsza pobudka poranna zostala jednak pieknie nagrodzone. Po świcie ukształtowała się wzdłuż granicy ze Serbią i Chorwacją piękna konwergencja i pyszniłą się srebrzystymi kolorami niczym australijska Morning Glory. Z niedowierzeniem przyjęliśmy zadania zakładające loty po trasach około 400 km ograniczone tym razem punktami zwrotnymi. Snuły się cirrusy,i do samego południa nie było cumulusów. Jednak organizatorzy dobrze znają swój rejon.
Powietrze przesuszyło się i po rozpoczęciu wzlotów zaczęły wikwitać białe pączki obloków. Dziś był dzień dla dobrze współdziałających zespołów, gdyż dość silny wiatr rwał wznoszenia, więc w grupie łatwiej było wyłapać najlepsze kominy.Pwstawały wprawdzie szlaki , ale w poprzek trasy , bo Węgry są zbyt małe, aby w dowolnym kierunku wyznaczać trasy wiścigów.W klasie otwartej nasza para zajęłą 2 i 3 miejsce, a w dwumiejscowych 2 i 4. Trójka 18-tek tym razem zebrała się sprawnie i odleciała zgodnie z założeniam kwadrans przed 14-tą.Partnerzy nie nadażali jednak za Sebastianem. Urwał się też konkurentom, więc już od pierwszego punktu sam walczył na trasie.
Leciał bardzo dobrze, świetnie poradzł sobie w żabim kraju nad Dunajem, ale na końcówce lotu w zanikających warunkach nie mógł trafić w dobry komin i musiał dość długo walczyć o wysokość niezbędną na dolot w słabym wznoszeniu, a zegar tykał… W klasie tej dobrze poleciała trójka Czechów z Wegrem Szabo. Odlecieli w bardzo dobrej fazie około 10 minut przed naszymi, lecz w pewnym momencie pogubil się młody Krejcirik. Z kolei brytyjskie charty wypuściły przed siebie nasz zespół. Cheetam „spuchł”, lecz Davis został zwycięzcą konkurencji.Różnice są niewielkie, ale impreza rozkręca się. Dziś wieczorem popisy cygańskich zespołów- więc pa pa ! TK