Niedzielna przerwa w lataniu była konieczna.
Codzienne długie loty,oraz związana z tym krzątanina od rana do nocy w denerwującym kurzu u upale sprawiają, że po powrocie do domu padamy na wyrka jak grzeczne dzieci i jak one niechętnie wstajemy o wschodzie słońca. Organizatorzy okazali klasę.Klimatyzowane autobusy podwiozły chętnych nad rzekę Rio Frio /Zimna Woda/, która wije się uroczo wśród zalesionych liściastymi drzewami wzgórz Hill Country. Choć to ledwie około 50 km na północ, widać, że częściej zaglądają tu deszcze, bo kolczaste krzaki, kaktusy i karłowate drzewa, ustępują miejsca dorodniejszym drzewom liściasty, głownie miejscowej odmianie dębu o o liściach podobnych do ligustra, a brzegi rzeki zdobią imponujące ogromem cyprysy. Nazwie rzeki zaprzecza jej temperatura, bo wchodzi się jak do wanny. Zdumiewa to, że mimo ciepła jej wody są jak źródlane. Tu się naprawdę odczuwa jakie znaczenie ma woda i można zrozumieć dlaczego o dostęp do niej toczono nawet wojny. Spływ na dętkach szorujących po kamieniach w bajkowym tunelu majestatycznych drzew, przeprawa piesza przez skalny próg w którego kanałach rwące strugi fundują naturalne masaże wodne, leniwe dryfowanie przez głębokie jeziorko z którego wód wystawiają łebki ciekawskie żółwie, sprawiają , iż niechętnie wychodzi się z wody i i budzi się żal, iż takich atrakcji nie mamy u siebie. Różne przedmioty wiszące wysoko na nadbrzeżnych drzewach świadczą o tym, że ta niewinna struga potrafi toczyć czasem potężne wody. Nic dziwnego, że ten fascynujący kontynent i jego bogactwa ma siłę magnesu a jego malownicze części inspirują twórców. Ukoronowaniem tych miłych chwil był sowity poczęstunek miejscowymi specjałami przy muzyce meksykańskiej, oraz sympatyczny koncert kultywowanej powszechnie muzyki country. Trzeba przyznać, że wciąga ona swoją melodyjnością, spokojem, często nostalgicznym nastrojem.
Po takim relaksie raźnie przystępowało się do codziennych zajęć a piloci niecierpliwie wyczekiwali na wznowienie turnieju. Nie drażniła nawet potrzeba wymiany kolejnej dętki kółka transportowego przebitej na niezniszczalnych kolcach. Ja bawiłem się kółkiem rowerowym, ale Stefano Giorzio w drodze do wagi stracił powietrze w kole głównym szybowca. Miał jednak jeszcze sporo czasu i zlecił naprawę miejscowemu serwisowi. Podobnie jak w ostatnich dwu konkurencjach nad górkami po północnej stronie powstała linia konwergencji, ale napływ wilgotniejszego powietrza straszył gigantycznymi burzami. Na dodatek od południa bryza nabrała ochoty na wędrówkę w głąb lądu i uformowała także swój front. Dziwna to dla nas sytuacja, więc z niepewnością oczekiwaliśmy na rozwój warunków.To nowość , więc nie wiedzieliśmy jakie podjąć decyzje, bo w takich nietypowych układach minuty mogą zadecydować o powodzeniu lub klęsce. Task setter przezornie wyznaczył wszystkim trasy z obszarami nawrotów i limitem czasu nie przekraczającym 3 godzin. Pierwszy odcinek wyścigu klasy 15 metrowej wiódł do Los Angeles – nie do metropolii nad Pacyfikiem a niewielkiej osady wśród buszu na wschód od lotniska. Większość pilotów zastosowała się do ostrzeżeń meteorologa i odlecieli wcześnie, aby przy powrocie nie walczyć z burzą. Tomek Rubaj poleciał z Niemcami.Wytworzyła się dogodna dla Sebastiana sytuacja, bo mógł wystąpić w roli myśliwego. Przeszkadzała mu jednak czereda szybowców, które otoczyły Dianę a klarowność decyzji zaburzyły informacje o postępowaniu głównego konkurenta. Parł on do obszaru nawrotów w swoim stylu, długim przeskokami, niemal po prostej , wykorzystując po drodze podtrzymania jakie dawały mu napotkane chmurki. Sebastiana kusiła, bardzo dobra, koncepcja lotu pod szlakiem układającym się skośnie ku tworzącym się na północy burzom, ale brakło mu konsekwencji i zygzakami przeskakiwał pod kolejne szlaczki. Skończyło się wyjściem na rozległy obszar bez chmur i wznoszeń w północnym sektorze okręgu nawrotów. Nie mógł więc wydłużyć trasy. Gdyby trzymał się swej koncepcji z pewnością jemu przypadły by brawa na kolejnej odprawie, bo wynik Sturm’a nie był rewelacyjny. Nie ma jeszcze rezultatów konkurencji, lecz ze wstępnych ocen wynika, iż wygrali ci którzy nie mogli się zdecydować na odejście w nieustabilizowanych warunkach, albo nie mając wiele do stracenia postawili wszystko na jedną kartę i zawrócili, aby zameldować się ponownie. Jak mawia nasz uroczy „Brachu” Paszkowski : -W życiu bywasz na wozie , albo nawozem. Burze znów nie przekroczyły linii drogi nr 90 i choć piętrzyły się groźnie nad naszymi głowami, nawet kropla nie spadła na piachy lotniska. Tomasz
Dodano: 15.08.2012Przez: Mieszko
Już jeno 30 pktow do żółtej koszulki, grunt to wytrzymać, choć pewnie w krainie hamburgerow i muzyki truckersow jest to trudne. Na pocieszenie powiem Wam, ze dobrze jest sie wygrzac tam, choć pewnie brzmi to teraz jak bluznierstwo, bo tutaj czeka na Was jesień. Leć, Kabanos, leć! Lataj swoje.