Podczas zimowego pobytu Sebastiana w Patagonii wody Pacyfiku były chłodniejsze około 0.5 C niż zwykle,
więc słabsze były wiatry nad Andami a potop zalał wschodnią Australię , kataklizmy wodne gnębiły mieszkańców Ameryki Południowej a nawet znaczne obszary Kalahari zamieniły się w sawannę błyskającą oczkami wodnymi. Teraz chyba Dzieciątko /El Ninjo/ ma gorączkę i wrzuca wilgotne masy powietrza, aż nad Europę, kryjąc chmurami nawet Hiszpanię. W czasie deszczu nudzą się nie tylko dzieci, więc podczas jednego briefingu niemiecki pilot przedstawił projekt, który usiłują przepchnąć przez FAI.Propozycja polega na tym, aby pilotom do wyniku sportowego przyznawać 3- 6% premii punktowej za dodatkowe wyposażenie szybowców np. FLARM , systemy ratownictwa itp. Nie muszę podkreślać, iż to curiosum nie zyskało zachwytu pilotów , ale kto wie jak do tego tematu podejdą w IGC. Odwiedziliśmy już z Sebastianem wszystkie okoliczne kąpieliska termalne, byliśmy nawet na krótkim urlopie w domu, aż tu wczoraj alert. Zwarta powłoka warstwowych chmur deszczowych zaczęła rzednąć a nawet przeświecać i pojawiły się pod nią anemiczne cumulusy. Wprawdzie następne nawałnice przedzierały się znad Morza Czarnego przez Rumunię i Węgry, ale nad nami bronił się dzielnie maleńki obszar podwyższonego ciśnienia. Choć w zasięgu wzroku przewijało się nabrzmiałe wodą pasmo chmur, zdążających przez wschodnią Słowację do Polski , tym razem wodnicy dali nam kilka godzin spokoju i tylko miejscach gdzie bardziej rozbudowane chmury kłębiaste zlewały się z ciągle obecnym „sufitem” rosił drobny deszczyk. Mszczą się te dwa dni zawodów zmarnowane na obowiązkowy trening i coraz bardziej realne staje się moje krakanie o groźbie nie rozegrania zawodów, toteż organizator staje się coraz bardziej nerwowy. Wydawało się, że kolejna próba rozegrania konkurencji skończy się znów lotami ślizgowymi , ale lekkie PW-5 wywleczone na próbę w powietrze zawisły pod chmurami , toteż szybowce pozostałych klas wywleczono także w powietrze. Jak w poprzednich wyścigach tak i w tej konkurencji nie było żadnego pola manewru, dlatego kto tylko zdołał wspiąć się na wysokość podstawy chmur sięgającej ” aż” 800 – 900 m ten ruszał w nieznane. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Jeden z Włochów wylądował już po przeleceniu 7 km , a wkrótce kolejne ekipy zaczęły przygotowywać wózki transportowe. Nasza para , Sebastian i Leszek, dogodnie wybrała moment odejścia na trasę. Lecąc z dość dużą odchyłką od trasy pod warstwą grubych chmur , dość szybko dotarli do pierwszego punktu zwrotnego w rejonie elektrowni atomowej. Niewiele brakło , aby i oni dołączyli do gromady tych , którzy wypoczywali już na ścierniskach ,ale turlając się od pola do pola dotarli do obszaru wznoszeń.Bez większych kłopotów przegonili czołówkę i przemieścili się w pobliże drugiego punktu nad Dunajem , gdzie przeświecało słońce. Tu spotkało ich jednak rozczarowanie. Ziemia była wprawdzie oświetlona , ale tak mokra , że w eterze zamiast informacji typu : – mam dwa , mam trzy , mam pięć metrów – piloci z entuzjazmem zgłaszali 0,5 do 0,7 m/sek. wznoszenia. W tej sytuacji zyskał Mario Kiessling, który mając etatowego szpiega z numerem konkursowym 21 , latającego na „sztywnym holu” za Sebastianem,oraz FLARM , stosunkowo łatwo mógł odrobić czas o który opóźnił swoje odejście na trasę, ale to niewielka strata , bo w tej loterii można było stracić wiele.
TK