W niżu biskajskim da się latać.
Błękitne niebo i rześkie powietrze zachęcały do żwawych ruchów, więc w środę trochę nas zaskoczył komunikat o odwołaniu wyścigu, ale rzut oka na zdjęcia z kosmosu wyjaśniał wszystko. Nad Zatoką Biskajską i Hiszpanią zawirował aktywny niż. Mieszkamy na wysokości szczytu Śnieżki w centrum narciarskim Molina, ale wysokie góry tworzą tak głęboką dolinę, że mimo
Fala ustąpiła miejsca frontowym chmurom deszczowym, ale te silny wiatr przerzucił w nocy nad górami. Mimo niskiego ciśnienia wczorajszy dzień zafundował pilotom świetne warunki do latania.
Chłodne i wilgotne powietrzu kipiało energią. Powstawały wianuszki chmur, można było podeprzeć się na nawietrznych zboczach, a silny wiatr wzbudzał fale. W odróżnieniu od poprzednich dni, kiedy należało trzymać się linii górskich grzbietów, już na linii startu powstała szans na loty alternatywne. Część pilotów skierowała się na tradycyjne ścieżki, a Sebastian i jego najpoważniejsi rywale wybrali lot przez dolinę pod chmurami konwergencji. Nie zawiedli się. Grupa szybko uzyskała przewagę nad tymi, którzy skakali od szczytu do szczytu. W peletoniku tym dobrze sobie radził Łukasz i Adam, ale w wysokich górach przed zachodnim punktem zwrotnym od grupy oderwał się Tilo Holighaus i Sebastian,
a za nimi Gintas Zube. Tu trzeba było kluczyć między górami po trasie małego trójkąta. Każdy z tej trójki latał według własnej koncepcji. Trzeba było niezwykle uważać, bo przy tej dynamice zjawisk najmniejszy błąd eliminował z walki. Na długą prostą do punktu dolotowego wyrwała się już tylko polsko- niemiecka para. Gnali z wiatrem w bezpośredniej bliskości. Ventus 3 kontra JS 3. Ten pierwszy ma lepszą charakterystykę przy wykorzystywaniu wznoszeń, ale tym razem Sebastian utrzymywał pozycję za ogonem lidera i obserwując lot poprzednika systematycznie budował przewagę wysokości. Prędkość lotu względem ziemi opierała się czasem o cyferkę 280 km/h.