Pogoda nareszcie odpuściała. Nie pada, ale też i nie ma wiatru więc w sam raz na turystykę. Taka sucha pogoda w lecie byłaby idealn, ale jesienią słońce już nie grzeje tak mocno i trzeba się liczyć z silnymi inwersjami w górach, które blokóją drgę nad szczyty. Pro nabraniu doświadczenia z lataniem w tym rejonie możemy sobie pozwolić na wypady w taki dzień nawet na szybwocu gorszym od Puchacza. Kończy się to tym, żę dłużej trzeba krązyć w jednym miejscu, ale przynajmniej wiemy już którędy uciekać w razie nieopwodzenia.
Dzisiaj gdyby ktoś chciał, po południu mógł doleciec w góry na termice. Północ, na płaskim terenie była bardzo aktywna a podstawy na tyle wysokie, by nie zlewać sie z płaskowyżem Bermamyt. Dalej, pagórkowaty teren jest już odgrodzony od wpływu chłodu z połnocy, więc chmury są znacznie wyżej. Na tyle wysoko, ze można przeskoczyć przełęczami w okolice Khurzuk na zachód, albo pod sam Elbrus od pólnocy. Dalej, już powyżej 4 tyś metrów z nosem podłaczonym do aparatury tlenowej . Rano dla załogi na Astirze jest to jednak zadanie trudne. W górach można już latać, ale nad nizinami jeszcze nie. Dlaiśmy radę dość sprawnie ale potem we znaki dają się słabe własności na przeskoku tego szybowca, skok ze szczytu na szczyt jest prawie niewykonalny. Utknęliśmy odgrodzeni przez skały na 4 tyś metrów i musieliśmy spłynąć dolinką żegnająć wysokie skały. Po drodze zwiedziliśmy waską dolinę wzdłuż lodowców Elbrusa która zrobiła duże wrażenie gdy się leci w połowie wysokosci góry. Niby wysokości wystarczy, ale człowiek jakoś się kurczy w kabinie.
Jutro ma wiać. Może będziemy mieli lepszy szybowiec.
Latem taki widok, by z Kisłowodzka widzieć Elbrus bez zasłony chmur to rzadkość.
Dzisiaj wystarczyło przedostać sie za płaskowyż Bermamyt a dlej było już prosto. Jego południowe stoki , Skalistyj Chrebiet , zawsze są granicą która decyduje o pogodzie i o tym czy da się poleciec w góry. Tu powstają burze.
Dalej krajobraz zaczyna wyglądac znajomo. Groźnie, ale naszym paliwem jest wysokość, więc możemy trochę odetchnąć.
Niektóre skały wyglądają na popiół.
Nagrzane zbocza bez śniegu jeszcze podtrzymują nas w powietrzu. Tam za zakrętem jest dolinka w której wczoraj szukaliśmy fali. Spróbujemy do niej polecieć po południu jak inwersja się podniesie.
Elmer mocno koncentruje się centrowaniu przy skałach. A turyści na widokach :
Znane kocie uszka. Tym razem z żabiej perspektywy.
Po południu nad Biciasyn można już spokojnie dokręcić wysokość potrzebną do dolotu. A trzeba jej duuużo.
Ale ładna konwergencja, która zwykle jest znacznie bardziej wilgotna, podtrzymuje skrzydła wzdłuż całej dorgi powrotnej.
Misiek w cześciowej piżamce czeka na następny dzień.