Aeroklub Wrocławski wychodzi z letargu.
Przykre jest, że praktycznie zamarła działalność CSS Leszno i GSS Żar, które jeszcze tak niedawno były naszą chlubą. Pocieszający jest natomiast fakt, że ich funkcję podejmują inne ośrodki.Zaktywizował się Aeroklub Nadwiślański działający na bazie szkoły szybowcowej w Lisich Kątach. Rolę Leszna skutecznie przejmuje Aeroklub Ostrowski.
Aktywnie wychodzi z kryzysu Aeroklub Wrocławski. Jego poprzednie lotnisko na Gądowie tętniło życiem, boć to gród uniwersytecki z ogromną ilością aktywnych żaków, a z centrum miasta można było dotrzeć pieszo, lub tramwajem. Ilość rodzi zwykle jakość, więc Marian Gorzelak, Jerzy Popiel, Łuszpińscy, Staszek Witek, Bożena Demczenko, Janusz Gogała, czy legendarny gawędziarz Bolo Kochanowski, złotymi zgłoskami wpisali się w historię szybownictwa. Waldemar Gross dominował wśród pilotów samolotowych, a Teresa Ćwik – Maszczyńska sprawniej ujarzmia helikoptery niż czarownice miotły. Miasto wchłonęło historyczne lotnisko, więc nowe ulokowano za przedmieściami.
Po latach chudych pod kierownictwem Marka Jóźwika aeroklub odżywa. Pośród wielu imprez organizowanych w Szymanowie znalazły miejsce międzynarodowe szybowcowe zawody kwalifikacyjne do światowego finału szybowcowego Grand Prix w Chile. Poprzednie zawody eliminacyjne zorganizowaliśmy na Żarze.
Pogoda uśmiechnęła się do uczestników imprezy. W dniu otwarcia błękit nieba szybo zakwitło jak pole bawełny, więc piloci rwali się ku niebu.
Imprezy sportowe mają jednak swój rytuał. Ceremonie i procedury początku zawodów zabrały trochę czasu, a łaskawość pogody bywa ulotna jak uśmiech kobiety. Chmurki zdryfowały na wschód. Trzeba było zrezygnować z wyprawy nad Karkonosze i wyznaczyć nową trasę, nad lasami ostrzeszowskimi.
Piloci mieli próbkę tego co przez dwa tygodnie było udziałem uczestników tegorocznych mistrzostw świata w Australii- uciążliwości lotu w szklanej kapsule pod niebem, które nie dawało skrawka cienia, ani jakiejkolwiek wskazówki o lokalizacji wznoszeń.W klasycznych zawodach pilot wybiera sobie sam moment odlotu, ale taktyka przy pogodzie bezchmurnej nakazuje mu trzymanie się peletonu. Lot indywidualny kończy się zwykle klęską, gdyż jeden szybowiec przy wyszukiwaniu niewidocznych prądów termicznych penetruje tylko pas o rozpiętości skrzydeł i można nie trafić na wznoszenie pozwalające na kontynuowanie lotu. Natomiast grupa szybowców jak trałowiec czesze błękitny ocean. W tej sytuacji wystarczy, unikając ryzyka i trudności lotu indywidualnego, toczyć się w zespole na metę a wynik będzie niemal remisowy.
Natomiast w wyścigach Grand Prix zawodnicy startują równocześnie, ale punktacja wymusza ostrą walkę. Premiowanych jest tylko 9 pierwszych miejsc, niezależnie od tego, czy różnicą jest „koński łeb”, czy dystans wielu kilometrów. Szlaki powietrzne to nie wąski tor wyścigowy na którym można blokować przeciwnika.
Chcąc wygrać trzeba ostro przeć do przodu, ale rajdy indywidualne są szarża straceńców. Lot z tyłu daje możliwość obserwowania poczynań pilotów poprzedzających, wlatywanie „ na gotowe” do zlokalizowanego już komina, a czasem bezcenny prezent w postaci silnego wznoszenia przeoczonego przez prowadzących. Zdarza się jednak, że tym z przodu się powiedzie i trafią na dobry komin pozwalający na szybką ucieczkę. Stawką tych zawodów jest awans dwu pilotów do finału w Andach.
Konkurencja jest silna, bo mierzą się czołowi polscy zawodnicy Polski z zawsze mocnymi przedstawicielami Niemiec, a szybowników jest u nich tak wiele, że każdy z ich czołówki mógłby być topowym pilotem reprezentacji większości krajów. Dobry poziom prezentuje także Gintas Zube z Litwy, oraz mieszkaniec Wrocławia Stephen Crabb noszący barwy rodzimej Irlandii.
Pierwszy wyścig o długości odbywał miał formę płaskiego trójkąta o długości b. Szybowce niczym stado bocianów wirowały w słabych wznoszeniach sięgających 1000m nad poziom gruntu małymi skokami przemierzyły gromadnie dystans kopalni Rudna koło Lubina i zawróciły na wschód kierując się do kolejnego punktu zwrotnego w Złoczowie. Nie dogonili chmur, ale nad lasami wokół Milicza poprawiły się wznoszenia. Najpierw wysforował się nieco do przodu Sebastian prowadzący małą grupkę szybowców, ale lepiej powiodło się peletonowi, który trafił obok Ostrzeszowa na wznoszenie przekraczające 3 m/sek i pułapie ponad 1700 m. W tamtym obszarze było więcej wilgoci. Chmury odpłynęły już, ale można było wyśledzić zamglenia wieńczące wierzchołki kominów, toteż Łukasz Wojcik postanowił szukać swojej szansy. Ucieczka nie udała się i na punkcie zwrotnym znów wszyscy byli razem.
W drodze do mety rolę lokomotywy pełnił Sebastian. Uciekła z nim grupka pilotów. Na dolocie przewagę wysokości miał jego latający samodzielnie i przebojowo kolega klubowy Zdzisław Bednarczuk, więc na finiszu wysforował się trochę przed Sebastiana. Poniosły go jednak emocje. W euforii nie nie trafił w wirtualną linię mety, a na dodatek wykonał manewry, które zachwyciły publikę, ale nie znalazły uznania u osób odpowiedzialnych za bezpieczny przebieg zawodów i złapał punkty karne. Tomasz
Dodano: 30.05.2017Przez: Zdzisław Bednarczuk
Oj nie jest to prawdą ,gdyż połowę trasy wykonałem prawie sam a dolotowy komin tylko mnie przypadł w nagrodę
Dodano: 30.05.2017Przez: sebkaw
Poprawiłem tekst.Relację oparłem na podstawie oficjalnej wizualizacji, a ta działała beznadziejnie.Zwykle było widać widać tylko pojedyncze fragmenty z których trudno sobie zbudować obraz wyścigu. Tomasz