Gallery
dsc_9262

Leszczyńska spiekota

[fb_button]

Z oczywistych względów śledzę przebieg zmagań w szybowcowych mistrzostwach  Polski,więc pozwolę sobie na analize lotów w drugiej konkurencji.

Zgodnie z przewidywaniami znów nad Lesznem było bezchmurne niebo i niezbyt imponujące wznoszenia, choć wschodnia odchyłka wiatru zaczęła już odświeżać powietrze nad wschodnią i północną Polską, a nad górami kolejny dzień pięknych warunków z cumulusami po horyzont.Wyznaczono trasę o długości 306 km w kształcie koperty z punktami zwrotnymi : na południu w okolicach Wołowa, stąd na północ nad Gostyń, potem na południe w rejon Milicza i przez Ziemin, na północy, do Leszna. Na 10 minut przed 14-tą sygnał do odejścia dał znów Sebastian. Wraz z nim odszedł Tomek Rubaj na Dianie ,Wojtek Kos na ASG-29 , oraz japońska para Makoto na Dianie i Muruyama w LAK-17. Odejście nie było szczęśliwe, bo nad startem wzmocnił się akurat komin odlotowy, więc odchodzili na trasę w 6- 7 minut później z przewagą około 200m. Na dodatek trafili po parunastu kilometrach w dobry komin i wkrótce nakryli swych braci mniejszych skrzydłami. Wznoszenia około 1- 1.5 m/ sek. z pułapem około 1000 -1300 m nie rozpieszczały, toteż cały rój toczył majestatycznie wzdłuż wyznaczonych tras, aż do drugiego puntu zwrotnego na północy . Tu uaktywnił się Tomek Rubaj. Przedefilował nad laskami koło Gostynia i nad gołymi polami zmierzał desperacko ku „etatowym” kominom w okolicach ponieckich młynów. Zawiódł się jednak, choć spotkał się tu z lecącym w przeciwną stronę Adamem Czeladzkim. Poniecki komin wygasił palenisko, więc Tomek długo bronił się tu przed lądowaniem. Adasiowi też się nie wiodło. Odmeldował się on jako ostatni i nie zdołał już dopaść gromady. Męczył się sam na bezchmurnej. Dotarł do punktu na północy a po nawrocie zdołał około 17.00 dotrzeć do lasów milickich.Jednak wysokość około 200m nad teren i późna pora nie skłaniały do podjęcia ryzyka, więc wystawił śmigiełko i po zmotoryzowaniu szybowca wrócił do domu.Wczorajszy wyścig, tak jak w pierwszym dniu, znów rozstrzygnął się nad lasami koło Milicza. Tu podeszła już masa świeższego powietrza poganiana wschodnim wiatrem. Wznoszenia wzrosły dwukrotnie i sięgały ponad 1800 m. Peleton rozciągnął się więc i rozczłonkował na przestrzeni  kilkudziesięciu kilometrów. Sebastian bardzo dobrze rozegrał tę partię ,starannie wybierał kominy i ze stosunkowo dużej wysokości odleciał na długi przeskok do „wielkiego lasu” przy Lesznie. Leciał w osi wiatru, więc ciągi słabych wznoszeń znacznie zmniejszyły utratę wysokości. Zbyszek Nieradka z Markiem Szumskim odeszli w lewo od trasy, licząc pewnie na podtrzymanie nad lasami w okolicach Rawicza, ale tu zalegała nadal stara masa powietrza i wariometry ani drgnęły. Podobnie było nad lasem koło Leszna i dopiero nad samym miastem pracowały mizerne prądy wznoszące. Sebastian i Szumski byli znacznie wyżej, toteż dość łatwo zdobyli wysokość pozwalającą na kontynuowanie lotu. Marek wykorzystując w pełni walory maszyny zdecydował się na dolot z prędkością maksymalnego zasięgu. Sebastian musiał jeszcze trochę podkręcić, ale 1,5 m/ sek pozwoliło wygospodarować nadwyżkę, więc miał satysfakcję z przegonienia przed metą dłuższego konkurenta. Tymczasem Cypis /Nieradka/,oraz lecacy w ślad za nim Wojtek Kos, zakotwiczyli w parterze na skraju lasu w mizerniutkich tchnieniach ziemi. Wojtek miał szczęście bo już kierował się do lotniska, gdy  z wysokości dachów zabrał go słaby,ale regularny komin. Obaj z Cypisem pletli bardzo długie warkocze w zapisach loggerów, ale wiatr im sprzyjał, więc dryfowali cierpliwie kilkanaście kilometrów w kierunku ostatniego punktu zwrotnego nim osiągnęli wysokość dolotu. Jutro niebo będzie chyba zasnute chmurami o ktore modlą się już ogrodnicy i rolnicy, ale szanse na podlewanie ogródków, raczej punktowe.   Tomasz Kawa

 

 

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com