Gallery
dsc_9262

Mistrzostwa Europy 2011.

[fb_button]

Pierwsze koty za płoty.

Wierzyć się nie chce jak wielką różnicę klimatu sprawiają niewysokie przecież górki dzielące nasz kraj od południowej Słowacji. U nas jeszcze króluje zieleń na polach a tu już dniem i nocą szumią kombajny żniwne a w sadach kuszą soczyste owoce a przecież to odległość zaledwie taka jak z Żywca do Częstochowy. Ten parawanik gór zatrzymuje też sporo wilgoci niesionej z północy przez niskie chmury, więc często gdy na północnych stokach Beskidów króluje pogoda którą akceptują tylko grzybiarze i wędkarze, nad Nitrą w pięknej pogodzie wirują roje szybowców. Na tegoroczne Szybowcowe Mistrzostwa Europy przybyło 106 zawodników z 19 krajów Europy. Dziwne są te skłonności różnych ludzi to komplikowania prostych spraw. Choć zawody szybowcowe rozgrywane są już przez trzy ćwierćwiecza i wydawało wydawać by się mogło , że dopracowano się już kanonów regulaminowych,  ciągle wyrastają nowi reformatorzy. Tak było i przy tej imprezie. Znów międzynarodowy zespół musiał godzinami debatować nad pakietem objawionych pomysłów. Wprowadzono dwa:limit wysokości na kołowej linii mety, oraz dwa dni obowiązkowego treningu w oficjalnym terminie zawodów. Dziwi mnie to, bo skraca to okres zawodów więc idę o zakład, że kiedyś z powodu złej pogody będą trudności w przekroczeniu progu minimalnej ilości konkurencji. Pomijam fakt, że przy mniejszej ilości wyścigów rośnie przypadkowość wyników. Widać to już tu w Nitrze. Straciliśmy dwa dni pięknej pogody / w sobotę i niedzielę/ na bezsensowne latanie wokół lotniska a gdy trzeba było startować do pierwszej konkurencji nad lotnisko nasunęły się zwarte ławice chmur średnich i wysokich, które mają ochotę na zraszanie tej pięknej ziemi przez najbliższe kilka dni. W tej sytuacji trudno było godzić się ze stratą kolejnego dnia, toteż choć wszystko wskazywało na to, że nie da się lataća Jasiu Młynarczyk, także nie dawał szans na wyścigi, tak zawodnicy jak i organizatorzy z nadzieją wpatrywali się w niebo. I jak to w Nitrze bywa, około południa słońce wypaliło dziurę w ponurej opończy, więc w te pędy poderwano całą armadę w przestworza. W niewielkiej luce pojawiło się trochę anemicznych cumulusów, ale dominowały obszary termiki bezchmurnej. Nie było czasu na manewry. Najlepiej w nasłonecznioną lukę wpasowały się trasy klasy światowej i club. Kto właściwie ocenił warunki i nie zwlekał nadmiernie ten bez większych problemów ukończył trasę i uzyskał dobry wynik. Do nich należeli nasi piloci, toteż miło dla naszych oczu wygląda tabela wyników w tych klasach. Piloci klasy standard i szybowców dwumiejscowych mieli najpierw lecieć nad Węgry, ale na tamtym kierunku nie pojawiały się nawet strzępki chmur a poczitacz /komputer/pokazał właśnie rozległe ławice chmur, które od Adriatyku wartko wędrowały w naszym kierunku. Było więc nerwowo, gdyż z powodu późnego rozpoczęcia lotów nie było czasu na manewry i wyczekiwanie na dobry moment odejścia a z drugiej strony nikt nie kwapił się do roli zająca prowadzącego peleton przez obszar termiki bezchmurnej. W tej sytuacji Sebastian zażartował, że może się powtórzyć sytuacja z Australii i nikt nie odleci na trasę,toteż  właściwie nasza para otwarła wyścig. Konsekwentny w swej taktyce był Mario Kiessling i „ odpuścił” kilka minut. Kosztowało by go to wiele, gdyż nad Węgrami na dobre rozbudowała się ławica chmur i przywitała zawodników mżawką. Niemal godzinę czasu straciła czołówka wiedziona przez Sebastiana i Leszka na pokonanie w takich warunkach około kilkunastu kilometrów dzielących ich od skraju strefy nawrotów i powrót na słońce. Wydawało się, że najmniejszych szans nie mają pełzający po ziemi piloci z goniącej ich grupy, tymczasem jakieś germańskie bogi sprawiły, że na skraju deszczowych chmur powstało zafalowanie które wyniosło wysoko grupkę Kiesslinga co pozwoliło im na bezproblemowe osiągnięcie strefy i dogonienie Sebastiana lecącego już tylko z Francuzami, bo Lesio miał mniej szczęścia.W goniącym go ciągle  deszczu, od ścierniska do ścierniska, na wysokości 200 – 600m doczołgał się do rejonu na zachód od lotniska i tam przy zanikającym za następna łachą altocumulusów słońcu zdecydował odprostować do domu przed osiągnięciem ostatniej strefy nawrotów. Po drodze pogubił w polach  kolegów na Discusach, które pokropione deszczem nie chciały się trzymać powietrza.

Tomasz Kawa

Podwórko Sebastiana

 

 

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com