Gallery
dsc_9262

Nie trzeba Afryki

[fb_button]

Pierwsze starcie z burzami.


Przegrzewane powietrze zaczyna wspinać się ku stratosferze, jakby ciasno mu było przy ziemi. Od rana z bezchmurnego nieba spływały megawaty energii, więc wysoka temperatura nie zachęcała do opalania się. Wzloty aerologiczne wskazywały na występowanie silnych wznoszeń termicznych i rozwój chmur kłębiastych, które miały przekształcać się w burze, toteż organizatorzy postanowili pokazać uczestnikom inne niż południowe obszary kraju wyznaczając cześć 500 km tras kołowymi obszarami nawrotów w układzie poprzecznym od granicy z Austrią do Kotliny Kłodzkiej.

Zagrożenia burzami sprawiało, że nikt nie zwlekał z odejściem na trasę a tylko najwytrwalsi specjaliści w wykradaniu punktów na starcie trzymali się konsekwentnie tej taktyki. Barwione chmurami wznoszenia sprawiały, że mimo możliwości wybrania dowolnego punktu zwrotnego w kołach nawrotów niemal wszyscy lecieli do krańca koła w pobliżu Niemiec, a potem korowody poszczególnych klas toczyły się w okolice Brna niemal identycznymi ścieżkami. Sebastiana i Mierek pilotujący ASG 32 , z nieodłącznymi „cieniami” na ogonem bez problemów osiągnęli wschodnie koło nawrotów, ale w drodze na północ ku Morawom wyraźnie zwolnili tempo. Obserwacja zdjęć satelitarnych i obrazów z radaru meteorologicznego wyjaśniała wszystko. Musieli lecieć wzdłuż pasma niewielkich burz, które straciły akurat aktywność termiczna i przed kolejną eksplozją rozwoju rosiły wysuszone pola deszczykiem. Wykorzystywali nawet słabe wznoszenia, aby utrzymać wysoki poziom i daleki zasięg lotów ślizgowych. Po nawrocie na zachód znów mieli odcinek dobrej jazdy, ale drogę do domu odcinał pas potężnych burz. Na radarze plamy obrazujące obszary opadów połączyły się w niemal jednolite granatowe pasmo znaczące intensywne opady deszczu. Ukazywały się nawet białe plamki symbolizujące grad. Wydawało się, że trzeba będzie zapinać przyczepy dla ściągania całego towarzystwa z pól, ale szczęśliwie utrzymała się niewielka szczelina między pomrukującymi kolosami, przez którą przemknęło uskrzydlone towarzystwo. Po przedarciu się przez ten ciemny korytarz w kabinie naszej „dwumiejscówki” wesoło zaćwierkał wariometr akustyczny. Po paru kółkach w mocnym wznoszeniu osiągnęli wysokość niezbędną dla osiągnięcia mety. Kłopot mogą sprawić jeszcze niewielka burza, która akurat rozsiadła się nad ostatnim punktem zwrotnym, lecz nim dolecieli skończyły się jej zapasy wody. Trzeci prędkość dnia umocniła ich na pozycji liderów.Łukasz i Piotr lecieli w peletonie.

Zdzichu Bednarczuk znów był aktywny i konsekwentnie przebijał się do czołowej grupki, ale „wymiękł” przed burzą i niepotrzebnie stracił parę minut na poszukiwanie wznoszenia gwarantującego pewny przeskok prze obszar zagrożeń.
Tomasz.
Gra w szachy z burzami
Rzęsisty deszcz w nocy przyniósł ochłodę, ale obficie zlał ziemi wokół lotniska i zostawił sporo wilgoci w powietrzu, więc czuliśmy się tak jak Conrad Korzeniowski w wilgotnym tropiku. Już przed 10-tą wokół lotniska wybudował się wieniec strzelistych cumulusów. Było niemal pewne, że rozwiną się z nich burze. Mimo to wytyczono znów wszystkim klasom trasy o długości około 500 km prowadzące na zachodzie do Rudaw i daleko za Brno na wschodzie. Nakazywało to pośpieszny odlot, ale nocne opady mocno nawilżyły i wychłodziły okolice lotniska i szybowiec sondujący warunki długo pętał się w bezchmurnej przestrzeni na wysokości kilkuset metrów. Trzeba było odraczać starty. Chmury burzowe wokół pierwszego punktu zwrotnego zdołały się już przystroić w lodowe pióropusze. Odleciała klasa szybowców 18 -metrowych. Trzeba było rychło odlatywać na trasę a tu za ogonem naszej „dwumiejscówki” jak zwykle rząd amatorów łatwych punktów. Na szczęście nie działał tracking w systemie FLARM, więc naszej parze udało się uciec spod kłopotliwej kurateli peletonu, ale nie uszło to uwadze Brytyjczyków i Belga. Ci na początku nawet ograli ściganych, bo polecili bliżej skraju burzy i na wałku nawałnicowym przegonili Sebastiana. Dalej było trochę lawirowania między burzami. Naszym nie szło najlepiej, a po nawrocie w okolicy Blatnej drogę zagrodziła im potężna burza. Udało się jednak ominąć tę przeszkodę. Za burzą otwarł się inny świat – niebo usiane pięknymi cumulusami. W takich warunkach Sebastianowi podnosi się adrenalina, więc Mirek nie posterował sobie na dalszym etapie zbyt wiele. Zdecydowanie, doświadczenie, wyobraźnia przestrzenna i perfekcyjne pilotowanie szybowca sprawiły, że przyśpieszyli jak „rura” z pomocą dopalacza. Na wschodniej części trasy o długości ponad 250 km osiągnęli średnią prędkość ponad 170 km/h, choć przed metą znów musieli omijać burze. Cieszył widok ich szybowca, który jako pierwszy w tym dniu defilował na pasie lądowania. Dzień ten dowiódł, że zaczęła się już nowa era w szybownictwie i nasza kadra znów nie ma szybowców zdolnych do rywalizowania o medale. W klasie 18- metrowej 6 pierwszych miejsc zajęły JS3, a dwa następne naprzemiennie z Ventusami 3 wypełniły tabelę do 12 miejsca. Imponuje także średnia prędkość 151 km/h jaką osiągnął zwycięzca tego wyścigu. Wprawdzie Sebastian poradził sobie z tymi nowościami startując w Australii na Dianie 2, Chile na JS1 i w Ostrowie na ASG-29, ale niewątpliwie szybowce te zeszły już do drugiej ligi. Tomasz

Taktyczne zwody.
Prognozy i wygląd nieba znów straszyły tropikalnymi burzami. Wyznaczono podobną do poprzedniej trasę,ale zamiast typowego rajdu po trasie punktami zwrotnymi, obszar lotów ograniczały koła nawrotów o promieniu 30 km. Piloci mieli swobodę w wyborze takiego punktów zwrotnych w tych kołach i większą możliwość omijania burz. Taka swoboda doboru trasy w nieprzewidywalnych warunkach to prawdziwy rozbójnik. Można przypadkowo trafić na wyjątkowo korzystny lokalny układ chmur i poprawić znacznie prędkość przelotowa, albo wbić się w tarapaty bez wyjścia. Nad lotniskiem znów nie chciały rozwijać się wznoszenia, więc opóźniono starty i skrócono minimalny czas lotu do 3 godzin. Gdy rozpoczęto holowanie, po zachodniej stronie wybudowała się ciemna ściana burzowych chmur pchanych wiatrem znad Niemiec. Logika podpowiadała natychmiastowy odlot po otwarciu linii startu, ale Sebastiana i Mirka pilnowano jak królową matkę podczas rojenia pszczół. Nasza para postanowiła czekać, choćby miało się to odbyć kosztem masowego lądowania w polu. Skorzystał na tym stary wyga Vladas Motuza z Litwy, Finn Sorri, Włoch Ghiorzo, oraz kilku pilotów z dalszych pozycji w tabeli. Ci wolni strzelcy mieli duże straty punktowe, więc raczej nie zagrażali naaszym liderom, ale trzej pierwsi mogli mocno zamieszać w czołówce, bo lecieli w optymalnym czasie rozwoju termiki. Długo trwała próba odporności, ale gdy uciekinierzy dotarli do pierwszego obszaru nawrotów i kończył się czas dający możliwość oblecenia trasy, rozsypał się pierścień wirujący nad lotniskiem. Między burzami w polu nawrotów zwarty korowód podzielił się na mniejsze grupki, próbujące znaleźć optymalna ścieżkę miedzy opadami. Wydawało się że nasi wlecieli zbyt głęboko w pierwszy obszar nawrotów, gdzie dominowały burze, ale gdy wylecieli poza ten obszar na wschodnią część trasy,gdzie panowały świetne warunki sukcesywnie przebijali się do czołówki, a nawet w końcowej fazie wpletli się między szybowce klasy 18-metrów, które jako pierwsze są podrywane w przestworza i wywalczyli czwartą pozycję. Opłaciło się wczesne odejście. Wygrał Ghiorzo przed Sorri, Motuza był trzeci. Finn awansował na 4-tą pozycję w klasyfikacji generalnej, więc powinno to uaktywnić tych którzy starają się odlecieć za naszą parą i peletonem. W niedzielę był dzień odpoczynku. Mieliśmy okazję zrzucić napięcie podczas atrakcyjnego spływu pontonami przez przełom Wełtawy w Krumlowie, oraz zachwycania się pięknem bogatego miasta, oraz zamku na którym nie cichła biesiadna muzyka. Jest co zazdrościć naszym sąsiadom.

Wczoraj wypłukało niebo z cumulusów a na dodatek od strony południowej straszył pilotów gruby pas cirrusów ciągnący się, od Niemiec po Ukrainę. Aktywna inwersja hamowała kominy na wysokości 700-900 m nad poziom gruntu, więc opóźniono starty i skrócono trasy do około 350 km. Mimo poprzedniej lekcji z poprzedniej konkurencji znów nad lotniskiem długo wirowały roje szybowców i gra na przeczekani rywali. Skorzystali na tym ponownie wolni strzelcy. Sebastian z Mirkiem postanowili konsekwentnie stosować taktykę kunktatorów. Odlot znów nastąpił w ostatnim momencie. FLARM sprzyjający powstawaniu rojów, upał, zrobiły swoje. W klasie otwartej doszło do kolizji austriackiego EB z węgierskim JS1. Obaj zawrócili z trasy na lotnisko. Uszkodzenia okazały się nieistotne dla konstrukcji i piloci będą latać nadal w mistrzostwach.
Skrzydła Tween shark
W klasie szybowców dwumiejscowych ponownie zyskali ci którzy odlecieli w optymalnym czasie. Fińska para awansowała na 4-e miejsce w klasyfikacji generalnej i mocno zagraża Brytyjczykom. Ciekaw jestem jak na to zareagują synowie Albionu. Sebastian z Mirkiem przyprowadzili peleton i nadal utrzymują pierwszą pozycję. Bednarczuk obsunął się trochę w tabeli.

Dominują super 30- metrowe giganty. Nadal nie wiedzie się naszym reprezentantom w klasie 18-metrowej. Tomasz

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com