Los jest myśliwym…
Zmniejszenie przewagi punktowej w tabeli generalnej do 3 zamiast 7 punktów na skutek błędów instrumentalnych nie poprawiło nam snu. Rezerwa punktowa nad imiennikiem była niewielka, a gra w Grand Prix jest bardzo ostra i dobrze współpracujący ze sobą zespół niemiecki mógł zepchnąć mnie na srebrną pozycję. Niżej nie, bo przewaga nad trzecim w tabeli była wystarczająca i nawet gdybym nie wystartował do ostatniego wyścigu miałbym srebrny medal. Nad wysokimi górami już przed południem rozwinęły się pióropusze burz, jednak gospodarze byli przekonani, że bryza od Pacyfiku nie wpuści ich nad pierwsze łańcuchy gór i wśród nich wyznaczono odcinki ostatniego wyścigu. Z zasady trasy wyznaczane były tak, by było na nich kilka pułapek i do ostatniej prostej sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Tym razem dla publiczności startowaliśmy też niżej i w przeciwna stronę niż zwykle kierunku przecinając pięciomilionowe Santiago. Przybyło chmur. Miały one niższą podstawę, a do tego niski start powodował, że w pierwsza pułapkę w dolinie Rio Colorado pakowaliśmy się tak nisko, jak nikt jeszcze tam nie latał. Przed lotem Carlos Roca dał dobrą radę: –Nad pierwszą górą za Santiago nabierzcie minimum 2400m wysokości. To zagwarantuje wam bezpieczny dolot do punktu zwrotnego, a tam na zakręcie rzeki tworzą się zawsze kominy.
Rada dobra, ale nieodległe burze i towarzyszące im silne prądy katabatyczne/ opadające/ psuły normalny porządek. Szansą był więc pierwszy komin termiczny przy skałach nad szpitalem ale przy tak dużej ilości szybowców krążenie w nim to koszmar. Okazał się też zbyt słaby by podnieść to stadko i spełnił się koszmar task settera, gdy obserwował na żywo jak szybownicy lecą wprost w pułapkę którą zastawił. Komentator zapytał miejscowego eksperta o warianty taktyki w tej sytuacji. Ten szczerze wyznał: -Nie wiem. Nigdy nie byłem w tym miejscu tak nisko, a dolina rzeki nie gwarantuje dobrych miejsc do lądowania. Na szczęście w tej niekorzystnej sytuacji znaleźliśmy rotor ! Potem zorientowałem się, że jest też fala i sprawnie wykorzystałem to pole aby dolecieć do punktu zdobywając około 300m przewagi nad konkurentami. Kontrolowałem czołówkę, a nawet wbrew naziemnym analizom wyszedłem na pozycję przewodnika, ale zarówno w drodze do puntu na południowym krańcu trasy, a także po nawrocie, pierwsze od strony Pacyfiku zbocza nie dawały „etatowego” tu podparcia. Łukasz Wójcik znalazł się w krytycznej sytuacji. Spadł do tak małej wysokości, że powinien skierować swój lot do lotniska, lub pola u podnóża gór. Zaczepił się jednak w mizernym kominie i walczył cierpliwie o przetrwanie. Potem wleciał nad trudny punkt i oddał się z wiatrem ku pierwszym dobrym cumulusom wgłąb gór. Tam zdobył ponad 3000m i stał się królem nieba. Jednak w tym czasie czołówka była już poza zasięgiem i pozostała mu tylko turystyka w Andach. Pozostali konsekwentnie w połowie wysokości pasma ślizgali się przy zboczu na północ. Zyskali trochę wysokości, ale było to zbyt mało, więc oddałem prowadzenie. Rolę szlakowego pieska w zaprzęgu przejął chilijski guru, Rene Vidal. Mimo znacznego niedoboru wysokości zdecydował się na długi przeskok ku lotnisku, ku pewnym kominom nad skałami w rejonie wyczepienia. W ślad za mną poleciała reszta zawodników. Ja nie wiedząc gdzie należy szukać ogniska termicznego poleciałem na wprost, do przełęczy przed Eagles Rock na naszej zwyczajowej trasie po wyczepieniu. Tu znalazłem dobry komin, który uratował sytuację i chwilę później znalazłem swoich konkurentów. Przylecieli do mnie na większej wysokości. Znów byłem w grze i powyżej Nagela. Polecieliśmy znanymi szlakami do Doliny Śmierci i dalej, by bezpieczne osiągnąć grzbiety nad Lagunas i niemal burzowe chmury. Jednak los bywa złośliwy. Wpadliśmy w kolejną pułapkę. Znów w okolicy punktu musieliśmy przelecieć niesamowicie silny prąd opadający, był to chyba „microburst” z rozpadającej się burzy i na słoneczne doliny wyczołgaliśmy się niemal po ziemi. Niestety straciłem około 300m więcej niż inni i na krótkiej końcówce wyścigu musiałem zrobić znów coś innego, by zaatakować. Czołówka skierowała się na wprost bu znanemu już kominowi w Dolinie Śmierci a ja postanowiłem wykorzystać fakt, że jesteśmy w górach. Poleciałem dookoła wzdłuż zboczy. To dawało szanse, że lecąc bez zatrzymania mogłem dogonić innych, ale niestety. Ich komin okazał się znów tak silny, ze tylko się nieco zbliżyłem. Spokojnie podążałem już ku mecie, wiedząc, ze reszta zależy już tylko od układu miejsc w tamtej grupie. Koledzy nie dali się jednak Nagelowi a ja wyprzedziłem jeszcze Ginatasa, więc dzieliło nas ostatecznie tylko jeno miejsce. Moja przewaga punktowa okazała się wystarczająca.
Sebastian Kawa
PS.
Nie zliczę który to już raz przeżywaliśmy radość z sukcesów osiągniętych w tak trudnych okolicznościach. Sukcesów, bo wcześniej wygrał zawody Open Andes, a wydawało się, że nie będzie szans na równorzędne współzawodnictwo ze względu deformację skrzydeł przed zawodami. Najważniejsi konkurenci dysponowali najnowszymi konstrukcjami Shemp Hirth „Ventus 3”. Wielodniowa ciężka praca Sebka w upale przy szlifowaniu skrzydeł, podczas dni przeznaczonych na aklimatyzację i relaks przed ciężką próbą, dała mu szansę na dotrzymanie pola uczestnikom turnieju. Radosny nastrój zakończenia zawodów zgasiła jednak tragiczna wiadomość o śmierci reprezentanta gospodarzy Tomasza Reich’a. Latanie w górach jest piękne, lecz niebezpieczne, a zagrożenia potęguje rywalizacja gasząca instynkt samozachowawczy.
Tomasz
Dodano: 22.01.2018Przez: Włodek Przybyła
Gratuluję kolejnego złota. Rzeczywiście ostatni wyścig podnosił adrenalinę.
Włodek
Dodano: 22.01.2018Przez: Artur Artemski
Nieustające gratulacje Panie Sebastianie… i podziękowania za piękny wynik i wspaniałe emocje…
Dodano: 22.01.2018Przez: Zbigniew Rauch
Gratulacje.Jestes Wielki,Najlepszy i długo nikt Ciebie nie doścignie.Podziwiam
Dodano: 22.01.2018Przez: Marian Walecki
Wspaniałe dwa ostatnie obrazki!
Sukces wywalczony w hangarze i w powietrzu.
BRAWO Sebastian,brawo cała ekipa.
Wracajcie bezpiecznie!Marian W.
Dodano: 22.01.2018Przez: Jan Pietrzykowski
Sebastianie-wielkie gratulacje!
Dodano: 23.01.2018Przez: Andrzej Kokott
Gratulacje.
To zaszczyt móc na bieżąco obserwować dokonania największej legendy polskiego szybownictwa.
Latanie w górach jest przepiękne i nie zrozumie to żaden śmiertelnik, który choć raz nie umierał z przerażenia wyrywając przyrodzie centymetry wysokości w dolinkach nie gwarantujących bezpieczne lądowanie. Podziwiam wszystkich uczestników takich zawodów.
Dodano: 23.01.2018Przez: kris burzynski
Gratuluje i pozdrawiam, burza
Dodano: 23.01.2018Przez: kris burzynski
Jeszce raz gratuluje!
Dzieki za relacje! Pozdrawiam, burza
Dodano: 24.01.2018Przez: Henryk Doruch
http://forum.szybowce.com/szybowce/lilienthal-dla-kawy/
-tak to widza inni piloci szybowcow…
(jesli miec proporcjum,jeden Lilienthal to za malo!)
Dodano: 25.01.2018Przez: Henryk Doruch
-w zasadzie to Kawom nalezy przyznac medal
Jana Wneka z Odporyszowa,ktory to cwierc wieku przed Lilieyhalem wykonywal loty na swoich „LOTACH” na dystanse wielokrotnie dluzsze,niz
uznany OJCIEC SZYBOWNICTWA !
Dodano: 27.01.2018Przez: Adam Rozalski
Olbrzymie gratulacje i ogromny szacunek..