Moje trzy grosze do przedostatniej konkurencji.
Wreszcie ciepło, ale każdy ma już dość wiatru i na usta cisną się słowa :-Nie szumcie wierzby nam…Wprawdzie partyzanckie działania mamy raczej już za sobą, bo już chyba naprawiliśmy wszystko co było do naprawienia i uładziliśmy swoje sprawy, lecz deprymujący wiatr nie milknie i zmienia zawody w loterię. Niebo bez skazy, przez większą część dnia depczemy uszy własnego. Błota zmieniły się w pękający czarny beton gdyby nie wiatr, to przy takim nagrzaniu gruntu nawet na bezchmurnej byłoby przyzwoite latanie, ale w koronach drzew parkingu ciągle huczy jak w górach przy wietrze halnym a po wyschniętych polach ścigają się zagony pyłowe.Przy takiej pogodzie w Polsce nawet podczas zawodów nie zdejmuje się kłódek z wrót hangarów. Chory na nieuleczalny optymizm task setter ciągle wyznacza ambitne trasy i zmiany zadań na starcie stały się codziennym ceremoniałem. Wczoraj starty otwierali piloci klasy światowej i club. Mieli jeszcze w miarę normalne warunki pozwalające na osiąganie wysokości rzędu 800-1200 m nad terenem, ale piloci klasy standard już po odczepieniu bawili się w agrolotników i spuszczali nadmiar balastu. Warunki pogarszały się szybko, bo wiatr od północy porzucał górą cieplejsze powietrze a przy ziemi zwiewał te warstwy, które miały ochotę uformować komin.Pełzali z prędkością turystów rowerowych a o wyniku decydowało przypadkowe trafienie w lepszy komin. Dlatego na zdjęciach wykonanych przez Sebastiana widoczne są pola i kombajny a rzadko pojawia się horyzont.
Dziś jeszcze gorzej. Nasilił się wiatr, nadal bezchmurnie , choć wzdłuż wybrzeża i dzisiejszej trasy ślizga się gigantyczna burza. Miejmy nadzieję ,że jej kowadło nie przykryje obszaru lotów. Czołowi piloci klasy standard szachowali sie wzajemnie, żaden nie miał w tych warunkach ochoty do oddania konkurentom paru minut na wstępie a zawodnicy bierni woleli być prowadzeni przez pola minowe błękitów.Wszyscy zbili się w jeden rój, ale kilkakrotne próby osiągnięcia położonej pod wiatr linii mety i odejścia na trase choćby z 500-600 m sprowadzały się do tego iż przed osiągnięciem linii towarzystwo trafiało w komin w którym krążąc wracali do punktu wyjściowego. W pewnym momencie Sebastian rzucił nawet hasło, aby nie odchodzić na trasę a z pewnością nikt się nie wychyli. Dopiero bodaj za bodaj 6-tą próbą to wahadło trafiło na komin za linią startu i przekroczyli ją dryfując w krążeniu na wschód z wiatrem.Główni rywale nie odmówili sobie oczywiście możliwości urwania kilku minut na starcie. Gdyby, jak niegdyś, wyznaczano trasy docelowe,lub otwarte piloci mieliby bezpłatny i szybki dolot nad plaże Atlantyku , ale to nie te czasy i czeka ich ciężki powrót pod szalejący wiatr. Podobna sytuacja powstała w klasie światowej , toteż czarno widzę możliwość ich powrotu na lotnisko, bo super komórka burzowa nasila wiatr,a do jej skłębionego centrum dającego szansę na jazdę wzdłuż czarnej ściany,jak to praktykuje się u nas, bo nie ma do niej żadnego dostępu.Nawet nie widać jej pod rozwiewanymi górą pióropuszami, oraz pasmami chmur średnich i niskich, uformowanych wokół jądra tego giganta.
Wietrzny finał.
W końcowej fazie konkurencji wszyscy uczestnicy wyścigów spotkali się pod bardzo rozległym pióropuszem kowadła burzowego. Choć ziemię szczelnie krył cień paradoksalnie poprawiły się warunki, gdyż burza mieszająca atmosferę dostarczyła chłodu i wilgoci. Powstał niezły galimatias. W pewnym momencie Sebastian i Tomek Rubaj przekonani, że Michałowi pomyliły się kierunki usiłowali zawrócić go o 180 stopni. Choć Michał postanowił już wracać i wykonał nawrót to miał przez chwilę wątpliwości , czy faktycznie nie pomylił stron świata – o co łatwo po tej stronie globu. Gasnące w cieniu wznoszenia i nasilający się wiatr wystawiły na mocną próbę pilotów i skomplikowały obliczenia dolotów. Kto choćby raz zakrążył w fazie dolotu, to długo musiał odrabiać straty, albo przegrywał z wiejących w nos złośliwcem. Tomek i Sebastian nerwowo kalkulowali decyzję, bo nie mieli zapasu wysokości, ale po mistrzowsku rozegrali tę partię i zdołali odebrać rywalom ukradzione na trarcie minuty. Darius z Litwy dostarczył widzom dreszczyku emocji , bo jego szybowiec znikł z pola widzenia przed płotami o drogą na skraju lotniska. Wglądało na to , że wbił się w tę przeszkodę, lecz gdy rozległo się chóralne:-Ooojjj… przeskoczył szczupakiem nad przeszkodę i opadł na murawę lotniska. Nie odważył się na taki karkołomny manewr lecący obok Jez Hood i osiadł na polu soji. Walkę z wiatrem przegrali też piloci klubowi. Na lotnisku wróciło tylko kilku pilotów, wśród nich reprezentujący Hiszpanię książę Alvaro de Orleans – Burbon. Tomek Krok był pewny dolotu z 21 km , ale musiał zadowolić się możliwością wylądowania w kręgu dolotowym a Paweł Wojciechowski był zmuszony do sprawdzenia wcześniejszych pól. Nie miał szczęścia Michał. Choć zawrócił wcześniej od kolegów w polu nawrotów, nie zdołał doturlać się do mety. Jędrzej wraz z kilkoma innymi pilotami wylądował na oddalonym o 50 km lotnisku Tres Arroyos. Wystartowała po nich w wielką paradą para samolotów holujących, ale ku zdumieniu oczekujących na nich szybowników, piloci samolotów holujących pokręcili się tylko po lotnisku i odlecieli z powrotem, bo … nie mieli wystarczającej ilości paliwa. Kuba Sprinter , wynalazca nowej triatlonu lotniczego na który składa się: lot szybowcem, krótki bieg, rzut loggerem, wylądował także w tym rejonie, lecz poza lotniskiem. Na szczęście właściciel nie zamknął jeszcze pola a zespół Sebastian przybył na miejsce przed zachodem słońca, toteż choć 5 – ciu pilotów zaliczyło znów poligon polowy, kolację mogliśmy zjeść wspólnie. TK
TK
Dodano: 12.01.2013Przez: Rafał
Dziękuję za relację!
Dodano: 12.01.2013Przez: Bogdan Stępień
chopaki trzymajcie sie.chyle czoła przed waszymi wyczynami.
Dodano: 13.01.2013Przez: Mirekk
Było nieprzyjemnie, kiedy zamiast kolejnej relacji pojawiła się biała strona. Na szczęście znów jest kolorowo i pasjonująco.
Dodano: 13.01.2013Przez: Ryszard R. Kaleta
Panie Tomaszu,
my dyletanci bedacy daleko od wydarzen z upragnieniem czkamy na choc troszeczke informacji z pierwszej reki. Mieszam obserwacje „Tracking” (az mi sie rece trzesa, momentami) z czytaniem „Sky Full of Heat”, ktora dostalem wczoraj no i wszystkimi dostepnymi zrodlami informacji. Widzi Pan, mam czternastoletniego syna, Antka. Chcialbym aby on choc w minimalnym wymiarze myslal tak jak Panski syn, Sebastian.