Los miota ludzi w rożne strony świata. ale serce i wspomnienia zawsze wracają do miejsc i czasów w których człek się rozwijał,
do środowiska wartościowych i życzliwych ludzi. Moim matecznikiem są ziemie nad Dunajcem w okolicach Tarnowa, gdzie wzrastałem i pobierałem pierwsze nauki, oraz Nowego Sącza, bo tam na lotniskach w Kurowie i Łososinie wszedłem w piękny świat powietrznego oceanu.
Choć Ziemia Sadecka nie należy do najzasobniejszych dzielnic Polski, to zawsze sporo wnosiła do naszej historii i nie brakuje tu ludzi z inicjatywą. Tak było też w dziedzinie lotnictwa. W 1931 r. powstała Sekcja Lotnicza. Już w rok później nad Winną Górą zaczęły się ślizgać 4 szybowce szkolne CWJ zbudowane pod nadzorem A.Bajdo – stolarza lotniczego armii JCKM .Franca Josefa, Pracowicie spędzano wtedy dni przy startach z lin gumowych i ręcznym transporcie szybowców. Czas lotu mierzono w sekundach, ale wykonano ich ponad 6000. Piloci nie mieli więc problemów z nadwagą. Wśród pierwszych szczęśliwców był znany narciarz Bronisław Czech, Jerzy Iszkowski, Leopold Kwiatkowski.
W 1933r. Sekcja Lotnicza przekształciła się Koło Lotnicze LOPP. Wybudowano hangar na wzniesieniu Rachowiec w Tęgoborzu, a Leopold Kwiatkowski i Jan Skalski rozpoczęli tam metodyczne szkolenie szybowników.
W dwa lata później działalność przeniesiono do wyższej części tego pasma, na szczyt Jodłowca. Szkoła stała się jednym z głównych ośrodków lotniczych Polski dysponującym 33 szybowcami. Pod kierownictwem Kwiatkowskiego pracowało tu 6 instruktorów. W jednym z nich ,Mieczysławie Lewandowskim, zakochała się Janina Dowbór – Muśnicka córka dowódcy Powstania Wielkopolskiego. lecz trzy miesiące po ich ślubie wybuchła wojna . Młoda pilotka dostała się do sowieckiej niewoli i została zamordowana w Katyniu. Po wojnie odbudowano szkołę na Jodłowcu i z wielkim rozmachem wznowiono jej działalność.
Niestety już jesienią 1950r. kierujący szkołą Leopold Kwiatkowski zamiast życzeń imieninowych dostał wymówienie z pracy, a w „nagrodę” za narażanie życia podczas lat okupacji … kilka lat pracy w kamieniołomie. Leopold był bardzo aktywnym kurierem górskim AK.
Jeszcze boleśniej potraktowano Jerzego Iszkowskiego. Latał on w 304 Dywizjonie Bombowym RAF, a w 1943 po kursie „cichociemnych” . został zrzucony na spadochronie dla wzmocnienia AK w okolicach Lublina. Powojenne władze potraktowały go podobnie jak asa myśliwskiego S.Skalskiego. Z wyrokiem śmierci w więziennej celi niespokojnie witał kolejne poranki, ale wyroku nie wykonano. Takich ludzi trudno złamać. toteż gdy. zostali zrehabilitowani po przewrocie w 1956 r, energicznie zabrali się za restytucję lotnictwa sądeckiego.Założono Aeroklub Podhalański. Przystojny i elegancki major Iszkowski wnosił w ten wspaniały zespół kulturę i dostojeństwo, a „Baca” Kwiatkowski niebywały entuzjazm, niespożytą energię, oraz ogromną życzliwość dla pilotów.
Ponieważ obowiązywała wtedy doktryna urządzania lotnisk na terenie płaskim, w 1957 r wzniesiono niewielki hangar w zakolu Dunajca obok Kurowa. Każdy szybowiec miał w nim ściśle oznaczone miejsce i trzeba je było bardzo ostrożnie przenosić na rękach. Był to niezły test dla kręgosłupów.
Ta łączka nad Dunajcem sprawiała, że gdy na niebie zakwitły cumulusy, albo wiał halny, nie było siły zdolnej do zatrzymanie mnie w szkole, lub w domu. Starym rowerem, autostopem, a nawet marszobiegiem, przemierzałem wtedy dziesiątki kilometrów do lotniska, aby się przelecieć, lub chociaż ucieszyć jego wspaniała atmosferą. Miałem tam nawet swój szałas, kuchnię polową i kajak, bo jego szczątki przyniesione przez wody powodziowe udało mi się z pomocą mechanika Koszkula przekształcić w przyzwoitą łódkę. Dzięki niej przy pomocy instruktora Jana Lupy, który wszystko wiedział o rybach, grzybach a nawet potrafił zestrzelić rakietnicą dziką kaczkę w locie, uzupełniałem swoje bardzo skromne wówczas menu. Na gotowane grzyby i ryby nie mogłem później spojrzeć przez lata.
Wody Dunajca zbyt często nawadniały tę łąkę, toteż uzyskano odpowiednie tereny w Łososinie Dolnej, a dzięki przychylności gen. Frey- Bieleckiego, który karierę lotniczą rozpoczynał na Żarze i Jodłowcu, przy pomocy wojska zniwelowano je w 1960r. Tam przeniesiono hangar z pobliskiego Jodłowca i wybudowano budynek aeroklubu. Uroczystość przekazania pola wzlotów uświetniło lądowanie i start odrzutowego samolotu MIG-15.Nowe miejsce dobrze służy lotnikom. Lądowanie samolotem na Jodłowcu było karkołomnym wyczynem. Jednego samolotu nie zdołano złapać na szczycie i stoczył się do lasu na północnym zboczu. Łączka w Kurowie była zbyt krótka. Pewnego razu Kwiatkowski startując z prezesem Zimnym do Warszawy zdołał samolotem PO-2 przeskoczyć most, ale ten dał za mostem nurka. Skutkiem tego Poldek z prezesem wcielili się w rolę świętego Piotra i Chrystusa, stojąc w grubych futrzanych kombinezonach na górnym skrzydle zatopionego bombowca nocnego. Z kolei instruktorzy z N.Targu utopili w Dunajcu „Junaka -2” i „Bociana”, gdy usiłowali zabrać go po przygodnym lądowaniu.
700 m pole wzlotów nad Łososiną nie stwarza takich problemów. Otoczenie jest równie urocze, więc wspomnienie chwil spędzonych na tych lotniskach, nad Dunajcem i Łososina w obszernym przyjacielskim kręgu przywołuje postaci z którymi przeżywałem wspaniały okres swego życia. Barwny to i bogaty kalejdoskop.
Aeroklub kierowany obecnie przez dyr.Romana Matyjewicza i prezesa Andrzeja Saratę dobrze sobie radzi w trudnych realiach.
Rozbudowano infrastrukturę. Jest sporo sprzętu latającego, a w miniony weekend zorganizowano tu imprezę godną jubileuszy 85 lecia lotnictwa na Ziemi Sądeckiej i 60 lat Aeroklubu Podhalańskiego.
Było uroczyste poświęcenie sztandaru aeroklubu w asyście kompanii honorowej,
orkiestry wojskowej,
licznym udziałem dostojników kościelnych i cywilnych, ministra obrony narodowej, lotników, oraz miejscowej ludności.
Atrakcyjne pokazy dały możliwość podziwiania w locie i na ziemi szerokiego spektrum aparatów latających
– od historycznych rekonstrukcji po szturmowe śmigłowce MI-24
i szybkie F-16.
Koneserzy mieli możliwość podziwiania kunsztu pilotów.
Tak wielka impreza była też okazją do spotkania wielu przyjaciół.
Szczególnie wzruszyła mnie możliwość poznania płk.pil. Andrzeja Kwiatkowskiego, starszego syna „Bacy”/w środku/. Podobieństwo rysów, sylwetki i zachowań sprawiało,że czułem się „Panie…dupa Panie…” jakbym wrócił w towarzystwo ciepłego lotniczego ojczulka, któremu nawet w dostojnym towarzystwie wymykało się czasem to trywialne powiedzenie.
„Młode orły”na lotnisku budzą optymizm.
Panie z koło gospodyń bardzo dbały, by goście nie byli głodni i poznali lokalne smakołyki. Żal było opuszczać te miłe sercu ścieżki, choć frontowa ulewa poganiała w podróż do domu. Tomasz Kawa
Dodano: 28.08.2016Przez: Jerzy Pawłowski
Ja też mam miłe wspomnienie związane z Łososiną. Był to trudny przelot z Żaru do Łososiny na Musze 100 w 1967r, wyłącznie na żaglu. Był północny wiatr, bezchmurne niebo i przelot od zbocza do zbocza.
Dodano: 28.08.2016Przez: Leszek Mańkowski
Świetny tekst. Gratuluję 🙂
Dodano: 28.08.2016Przez: Henryk Doruch
Dzięki,Panie Tomaszu!
Miód na zbolałe serce…
Dodano: 28.08.2016Przez: Henryk Doruch
Przepraszam,ale z tym miodem to przesadziłem,
Kolega z „Sonca” uważa,że miód na serce szkodzi.