Gallery
dsc_9262

GORĄCY FINAŁ

[fb_button]

Dwa ogromne niże zakotwiczyły na krańcach Europy.

Rejon naszych zawodów pozostawał w ciepłym wycinku atlantyckiego giganta, lecz nad zachodnią częścią Polski i Czechami ukształtował się maleńki ośrodek wyżowy po którego wschodniej części wędrowało nieco chłodniejsze powietrze .

Bagatela- tylko parę kresek ponad 30 stopni C, lecz spragniony zawsze znajdzie wodę.

Stwarzało to szanse na rozwój przyzwoitych warunków w górach, których ciężka ziemia skumulowała już dużo energii, a lasy mają ciągle zasoby wilgoci.Zaproponowałem, więc uczestnikom mocny akcent na koniec zawodów w postaci atrakcyjnego wyścigu nad naszymi i morawskimi Beskidami, a potem przez Tatry, obie Fatry do Nitry i z powrotem na dystansie bliskim 600km. Nie zdziwili się bardziej niż przy prezentowaniu zadań z poprzednich dwu dni o długości 450 i 500 km, choć wyścigi Grand Prix rozgrywa się zwykle na krótszych dystansach. Był to oczywiście żart, ale zadanie w pełni realne nawet w warunkach zawodów i stosunkowo późnego startu. Dowiódł tego Bogdan Dorożko, który przyciągnął tu ze stolicy swoje skrzydła i pospacerował sobie po górach na podobnej trasie. Był to bez wątpienia jeden z lepszych termicznie dni tej imprezy, trafiały się wznoszenia o wartości ponad 5 m/sek. przy podstawach chmur 3500m , choć nad płaskim terenem nie zakwitł nawet najmniejszy cumulusik. Zawody mają jednak swoje ograniczenia. Limitowała pokusy popołudniowa ceremonia zakończenia imprezy, oraz konieczność odbycia uciążliwych podróży powrotnych przez naszych gości. Finałowy bieg rozegrano, więc na dystansie 300 km. Nie obeszło się bez drobnych kłopotów na starcie. Po wyholowaniu szybowców musiałem rozpocząć skomplikowaną procedurę 15- minutowego odliczania czasu do otwarcia startu lotnego. Akurat okazało się, że sfiksował mój specjalny zegar z radiową regulacją czasu, bo mu się nie spodobał zbyt długi pobyt w ciemni torby komputerowej. Miał baterię foto elektryczną. Trzeba był szybko zdobyć odpowiedni zegarek z sekundnikiem. Gdy rozpocząłem piętnastominutowe odliczanie Diedier zgłosił zastrzeżenie, że czas operacyjny rożni się o kilkadziesiąt sekund od czasu wskazywanego przez jego GPS i z niezrozumiałych początkowo powodów wracał do tego tematu. Odliczanie stosuje się w wyścigach GP, aby zawodnicy mogli równo odlecieć na trasę w wybranym przez kierownika sportowego czasie- bez konieczności śledzenia czasomierzy w zgrupowaniu szybowców i stresującej sytuacji. W regulaminie nie ma wymogu uwzględniania faz księżyca, ani wschodu słońca w Tebach, a podczas odliczania trudno o dyskusje. A Didier nadal swoje, więc zastanawiałem się dlaczego… Okazało się, że korzystając z wyholowania na początku kolejki oddalił się na wschód, by pod pierwszymi cumulusami nabrać dużej wysokości, podczas gdy startujący później piloci musieli mozolnie ciułać niezbędne metry wysokości w mizernej termice bezchmurnej obok linii startu. Był to ryzykowny manewr,ponieważ kwadrans wyliczanki mogłem rozpocząć natychmiast po oderwaniu się od ziemi ostatniego szybowca, ale dla zapewnienia wszystkim równych szans odczekałem, aż ostatni pilot ulokuje się we wznoszeniu. W tym momencie Didier był 20 km od lotniska i nie miał jeszcze wysokości gwarantującej punktualne dotarcie do linii startu. Stąd ta nerwowość i dyskusje w które włączył się Sebastian próbujący nakłonić kolegów do opóźnienia odlotu o jedną minutę.

Płynie stąd wniosek dla przyszłych organizatorów takich imprez, iż trzeba się zabezpieczyć w zapasowy chronometr, a także w dodatkową radiostację startową. Zdarzyło się bowiem podczas treningu, że niezawodna dotąd radiostacja startowa nagle zamilkła i na chybcika trzeba ją było ją zastąpić podręcznym radiotelefonem, a to już nie to. Dzięki życzliwości polskiego przedstawicielstwa BECKER’A uzyskaliśmy pod koniec zawodów radiostację zapasową.

Sebastian po wygraniu wszystkich poprzednich wyścigów miał taką przewagę, iż mógł sobie „odpuścić” udział w dwu kolejnych konkurencjach i utrzymać pierwszą pozycję, lecz walka o kolejne dwie przepustki do światowego finału była nadal otwarta i różnice niewielkie. Skorzystałem, więc z prawa przyznania jednego dodatkowego punktu dla zwycięzcy „lotnej premii”. Zdarzało się już podczas mistrzostw GP, że dla zdobycia tego punktu bonusowego zawodnicy gnali swe szybowce z prędkościami 300 km/h a potem wpadali w tarapaty na małej wysokości i tracili po kilka punktów na mecie. Aby tego uniknąć ulokowałem punkt etapowy nad szczytem w Tatrach.

Pięknie wyglądały na tle szafirowego nieba srebrzyste krzyżyki mknące po starcie ku dość odległym obłokom nad wyższymi górami. Większość pilotów zdecydowała się na odejście w bok od trasy. Nadkładając nieco drogi, lecieli komfortowo nad Skrzycznem, Baranią Górą i innymi szczytami Beskidu Ślaskiego. Natomiast Zdzichu Bednarczuk zamierzał na wprost przeskoczyć nad Doliną Żywiecką. Nie udał mu się ten wybieg i musiał się on długo  pocić w dolinie Soły nim sforsował graniczne pasmo Wielkiej Raczy. Dalszy lot po trasie wyścigu nie stwarzał nikomu problemów, bo po dotarciu spod błękitnego nieba nad Żarem do chmur w wyższych górach dobre warunki pozwalały na dowolne kształtowanie lotu. Sebastian uwielbiający  sytuacje stwarzające możliwość samotnych rajdów dość wcześnie wysunął się na prowadzenie. Bez kłopotu zgarnął tatrzańską premię i jak w poprzednich lotach z wyraźną przewagą śmignął jako pierwszy obok stacji kolejki na szczycie Żaru. W ślad za nim zameldował się na mecie  Roman Mraczek. oraz Didier Hauss. Po odczytaniu zapisu lotów okazało się jednak, że nadgorliwy Sebastian usiłował opóźnić swój odlot na trasę i czekać na spóźnionego Didiera. Podczas tych nienormalnych manewrów przekroczył jednak przypadkowo linię startu i zainkasował pełną czapkę punktów karnych. Miało to wpływ na wynik punktowy ostatniego wyścigu, ale żadnego znaczenia dla klasyfikacji końcowej, bo przewaga Sebastiana była ogromna. Ta trójka awansuje do grona tych, którzy wśród alpejskich szczytów będą wiosną ścigać się podczas światowego finału Grand Prix. Czwarte miejsce zajął sympatyczny Austriak Werner Amann a piąte Zdzichu Bednarczuk. Wielkie uznanie jest należne tym pilotom, którzy z orężem dostępnym w naszych arsenałach usiłowali dotrzymać pola światowym tuzom i nowoczesnym rydwanom.

Gości żegnaliśmy przy watrze z góralską orkiestrą. Choć nie wszyscy piloci dostali bilety do światowego finału GP w Sisterone,  to uczestnicy  nie kryli zadowolenia z możliwości poznania egzotycznego dla nich zakątka Europy i udziału w interesującej imprezie. To duża nagroda dla wszystkich którzy wnieśli swój wkład w jej organizację i przeprowadzenie. Szkoda,że nasi piloci nie skorzystali w szerszym gronie z tej atrakcyjnej przygody i możliwości nabycia nowych doświadczeń.

Tomasz Kawa

 

 

Komentarze

Dodano: 06.08.2013Przez: Zbigniew Rauch

Gratulacje dla Sebastiana I Tomka.Sebastian jestes najlepszym szybownikiem na Świecie I Żenada Wielka że ministerstwo sportu nie robi nic żeby Cie wspierać.

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com