Gallery
dsc_9262

Kolejna wycieczka w interior

[fb_button]

Pogoda nadal płata figle.

Słońce już wędruje ku nam,ale nadal zenituje po drugiej stronie równika. Wędrówka wilgoci, którą zainicjował nad Pacyfikem El Ninio, trwa nadal i przez ostatnie dni cała Afryka równikowa ,oraz znaczna część południowej- od Wybrzeża Kości Słoniowej po Madagaskar- doznawała błogosławieństwa opadów. Strefa tych zbawiennych dla suchego kontynentu deszczów spłynęła wczoraj do RPA, toteż towarzystwo w Tswalu słuchało koncertu na perkusje,  kotły i talerze z  niebieskiej orkiestry. Dziś ranek zaiskrzył brylantami chmur, jak przystało na krainę skarbów, ale dzionek znów był zwodny. Podniebny rejs Sebastiana  dał mu kolejną  okazję do bliższego poznania okolicy i przekonania się jak mało czasu na manewry mają agrolotnicy wracający  do bazy na wyścigi ze słońcem i goniącymi  je ciemnościami. W pobliżu równika  są one znacznie  szybsze  od lamparta.      TK

Wczoraj się burzyło się powietrze, więc była przerwa, a dzisiaj skończyłem męczenie DG1000.  Musiałem sobie przygotować kolejny szybowiec. Z silnikiem. Jedak silnik nie działa, bo mu cały czas cieknie  pompa paliwa, toteż wszystko w nim, łącznie z załogą, śmierdzi naftą Szybowiec ten od spodu wygląda jak parowóz. Deszczowy front odpłynął i  już rankiem niebo pokryło się  obłokami, ale potem coraz wyraźniej było widać, że będzie bezchmurna, bo chmury odsuwały się na wschód. Na planowanie mieliśmy dużo czasu , więc wykreśliliśmy z Cypisem mnóstwo tras. Padło na 750 km. Niestety. Okazało się wkrótce, że od zachodu podsuwała się jakaś inna masa, chłodniejsza, powiązana z frontem chłodnym nad Cape Town i odcinało zupełnie termikę. Jak w Argentynie. Wiatr 55km/h. Rzuciliśmy się do cumulusów z wiatrem. Na  krawędzi zachmurzonego obszaru gnaliśmy na południe nawet w noszeniach 6m/sek. ale tam łuk frontu uciekał nad Ocean Indyjski i zaczęły się pierwsze kłopoty związane  z podciągającym  dołem chłodnym powietrzem. Jednak piec  pustyni  robił  swoje i w końcu zaczęły  powstawać Cu  z postawami na 4500m. Poszarpane, kapryśne noszenia, ale sięgające  bardzo wysoko. Cypis na początku mi uciekał, toteż  przez  pewien czas lecieliśmy osobno. Trafiło mi się jednak  6 m/sek. więc go przeskoczyłem. Zbyszek spadł dość nisko  i postanowił zawrócić do Tswalu z 250-go kilometra. Ja kontynuowałem lot, ale chmury skończyły się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Powrót okazał się kłopotliwy, bo skupisko Cu odsuwało się daleko  na wschód od trasy,więc zamiast po prostej do Tswalu musieliśmy lecieć na północ. Cypis  zawrócił wcześniej, toteż trafiał jeszcze dobre kominy i bez kłopotu dotarł  do lotniska. Mnie już nie zapracowało. Miałem wprawdzie dolot z niewielkim zapasem wysokości, ale nie chciałem ryzykować spotkania z lwami  w razie lądowania przed lotniskiem, więc  postanowiłem sprawdzić  pas lotniska w miejscowości Black Rock. W czarnej skale kopią tu manganu, czy coś w tym stylu. Odholowali mnie Cessną na minutę przed zachodem.Bajkowo…

SK


 

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com