Gallery
dsc_9262

O krok od dramatu lub tragedii

[fb_button]

Nic nie zapowiadało tak dramatycznego dnia.

Wieczorny bankiet  przygotowany dla naszej ekipy dał nam cenne  chwile odprężenia. Szybowie został przygotowany do lotu i zalany balastową wodą  już poprzedniego dnia, więc wystarczyło przeciągnąć go przez wagę na start. Natomiast piloci  w spokoju mogli uczestniczyć w odprawie, a po niej dokonać analizy zadania i warunków atmosferycznych  w rejonie lotów, oraz wprowadzić dane do urządzeń nawigacyjnych. Tymczasem okazało się, że już po raz czwarty ostre i twarde jak stalowe szpilki kolce zniszczyły mi dętkę koła podtrzymującego skrzydło przy transporcie po lotnisku, choć na wyznaczonych drogach  wszystko zostało zostało przemielone na miał oponami ciężkich tu samochodów. Z tych miejsc  wyniosły się nawet myszy i wiewiórki ziemne z powodu ciągłego zagniatania ich korytarzy podziemnych.  Szybowce  ustawione w długie szpalery obok pasa startowego i drogi kołowania oczekiwały na zamknięcie lotniska dla lotów komunikacyjnych, co ma miejsce w okresie rozpoczęcia startów do konkurencji , oraz podczas lądowań zawodników przy powrocie z wyścigu. W momencie wtaczanie szybowców na pas, okazało się , że kolce przebiły także  koło główne w Dianie Tomka Rubaja . Trzeba było naprawić koło a to nie Formuła1, gdzie taka czynność wymiany trwa sekundy.  Wprawdzie najpierw startowała klasa szybowców 18- metrowych i mieliśmy dętkę zapasową, a w kontenerze bogaty zestaw narzędzi , ale trzeba było się bardzo sprężać, aby ewakuować niesprawny szybowiec z pasa lądowania samolotów holujących, dokonać skomplikowanej procedury wymiany koła i ponownie zatankować , oraz zważyć szybowiec.  Diabli wzięli spokój i cały plan rozgrywania konkurencji. Od początku było wiadomo , że  organizatorzy rozochoceni dotychczasowymi wynikami wyznaczyli  zbyt długie trasy jak na możliwości dnia niosącego różne pułapki pogodowe. Piloci 15 i 18 -metrowych maszyn mieli trasy długości około 650 km a w klasie otwartej ponad 700 km. Na północy miały być burze a na południu obszary bezchmurne. Należało się więc śpieszyć  a Tomek wypadł na koniec kolejki. Wprawdzie z pomocą oczekującego na niego  Sebastiana dość sprawnie uzyskał on wysokość umożliwiającą start, ale uciekły cenne minuty podczas których główni konkurenci zdążyli  wejść na wędrującą falę, a ta wyniosła ich ponad  chmury i odlecieli na trasę z blisko 1000-metrową przewagą. Znów kłania się ignorancja organizatorów, którzy podczas dyskusji  wywołanej protestami odnośnie metody startu narzucającej kontrolę wielu parametrów lotu, co utrudniało obserwację zewnętrzną, nie przyjęli sugestii Sebastian, aby dla równości szans zawodników ograniczać wysokość startu do podstawy chmur:- Bo w Teksasie nie występuje fala. To zadecydowało o wynikach dnia. Duża wysokość pozwoliła Niemcom i  paru innym pilotom przeskoczyć  bezpośrednio w górki Hill Country, gdzie na granicy różnych mas powietrza odradzał się stacjonarny front burzowy zalegający tam od poprzedniego dnia. Piloci klasy 18-metrowej mogli odlecieć pół godziny wcześniej, więc przeszli przez niego w momencie, gdy szybko rozbudowujące się chmury fundowały im silne wznoszenia przekraczające 5 m/sek. Podobnie mieli piloci klasy otwartej. Ich jest mniej i startują z drogi kołowania, więc mogą odlatywać wcześniej, ale w tym dniu  musieli część trasy , podobnie jak piloci  15-tek, przelecieć  na wschód  wzdłuż linii burz układzie frontowym. Niemcy i ich asysta nie mieli już tak dobrze jak piloci 18-tek, ale przeskok z fali umożliwił im na tyle wczesne dotarcie w krytyczne miejsce, iż bez przeszkód przebrnęli trudny odcinek. Natomiast Sebastian z Tomkiem musieli już lawirować miedzy opadami deszczu i  silnych duszeń obok wypiętrzonych burz. Zdołali jednak  osiągnąć kolejny punkt zwrotny i przebić się na południe. Jednak  Tomek  odstał trochę w tych zmaganiach i Sebastian sam musiał przebijać się przez mleczną kulę obszaru słabnącej termiki bezchmurnej. Pilotom 18-tek znów dopisało szczęście. Po wyjściu ze strefy burz nasza świetnie współpracująca  trójka  przebyła odcinek wiodący na południe przez obszar nadmorskich równin  jeszcze w przyzwoitych warunkach , zanim zanikły chmury a gdy  na kolejnym odcinku dotarli w pobliże kanionu Rio Grande, spotkali znów  dobre warunki i ekspresowo dotarli do mety gromiąc rywali. Natomiast pozostałym strasznie wlokły się kilometry a szybko zbliżał się koniec dnia. Uzyskana na starcie przewaga wysokości i dystansu sprawiła,że Niemiec  Mathias Sturm,oraz towarzyszący mu  młodszy Krejcirik i Amerykanin Seaborn osiągnęli metę po 19-tej. Krzyżyk symbolizujący szybowiec Sebastiana , bardzo, bardzo powoli przesuwał się na ekranie. Nad lotnisko powoli zbliżał się od północy wał  burz i wygasił słońce. Szybko nadchodziła noc a ja nie mam wózka do transportu Diany, której nie da się upchnąć do standardowej przyczepy. Nastrój pogarszały huraganowe tchnienia burzy, które toczyły tumany pyłu godne burzy piaskowej na Saharze,oraz pierwsze samochody z przyczepami, przebijające się przy świetle reflektorów przez tę zamieć,wyruszając po pechowców, którzy  osiedli już na ziemi.  Toteż jak trele skowronka zabrzmiały słowa Sebastiana, że złapał jeszcze  przyzwoite wznoszenie i chyba doleci do lotniska.  Tymczasem na pasach lądowania sytuacja jak na lotniskowcu podczas bitwy. Pas startowy i droga kołowania są  wyniesione, w niektórych miejscach dość znacznie, nad poziom gruntu, a ziemia między nimi nie  jest równa. Szkwał  opuścił  wprawdzie obszar lotniska, uleciały chmury pyłowe, ale nadal wiał silny wiatr, poprzeczny  do  linii lądowania. Chmury burz  przesłoniły zachodzące słońce powodując  szybszy zmierzch. Nikt nie panował nad sytuacją i nikt nie odważył się na słowo podpowiedzi, bo paraliżują ludzi absurdy prawnicze z powodu  których jednym słowem można nabawić się wielkich kłopotów.Są to pierwsze zawody w których uczestniczyłem, gdzie z powodu „ochrony danych osobowych” nie uzyska się od organizatorów , żadnych danych kontaktowych, ani informacji o miejscu zakwaterowania poszczególnych ekip, lub osób. Lądujące szybowce, póki toczyły się na dużej prędkości, były w stanie utrzymać kierunek i miejsce na asfalcie , ale  pod koniec dobiegu ster kierunku działał jak chorągiewka i mimo wysiłków pilotów maszyny staczały się z nasypu  wykonując przedziwne kwargle. Jeden z dużych szybowców  wpadł na dużej prędkości  w alejkę między przyczepami i samochodami  zapełnioną  ludźmi  oczekujących na przyloty swoich zawodników i zwykłych widzów, którzy wreszcie mieli sensację  i widowisko pierwszej wody. Tylko cud sprawił , że nie doszło do jatki. Piękny Quintus w malowniczym cyrklu orał kółkiem  piaszczystą ziemię, a jego skrzydło szorowała po krawędzi asfaltu. Diana przy lądowaniu  toczy się z gracją po asfalcie z wysoko uniesionym ogonem niemal do momentu zatrzymania się, gdyż ma kółko w środku ciężkości, toteż pod koniec dobiegu Sebastiana wyrzuciło między między asfaltowe pasy, jednak  szczęśliwie ominął głęboki betonowy kanał odwadniający i solidną metalową konstrukcję ze światłami i znakami informacyjnymi ulokowaną przy przewiązce łączącej  drogę kołowania z pasem głównym. Makoto, choć  lądował trochę później i wiatr już trochę zesłabł, wylądował nieco bliżej. Gdy zorientował się  co się dzieje i gdzie jest spychany, zahamował   tak ostro, że jego Diana stanęła krzyżem szorując ostro nosem po asfalcie. Dostał za to gromkie oklaski. Gdyby nie tak zdecydowana reakcja wleciałby z impetem w metalową skrzynię ,albo kapotował w betonowym dole. To już druga Diana rozpoznawalna na podstawie czarnej plamy  na spodzie kadłuba , bo dwa dni wcześniej Stefanowi Giorzio złożyło się  podwozie.  Nawet na szerokim pasie głównym odbywał się horror, gdyż  te szybowce , które miały lekkie ogony wypadały z pasa i na jego  poboczu mogły trafić w lampy.  Natomiast potężne „długale” , które ustatecznia kierunkowo bardzo ciężki ogon, ale mają sporą wagę, miały spore trudności z wytraceniem prędkości, aby nie wpaść na poprzedników. Co najmniej w dwu przypadkach przed nieuchronnym karambolem uchroniło pilotów wywianie z pasa lżejszych szybowców. Nie wiem jakim cudem, ale po zachodzie słońca w półmroku zdołał dotrzeć na lotnisko Tomek. Rubaj. Wiatr już ustał , więc nie miał dodatkowych atrakcji, ale  przekroczył  dopuszczalny czas przylotu i zaliczono mu tylko punkty za odległość.Sebastian przyleciał na lotnisko jako czwarty z kwadransowym opóźnieniem w stosunku do Sturma i musiał mu ustąpić miejsce na pozycji lidera. O  wynikach  zadecydował handicap jaki uzyskali na starcie zawodnicy, którzy mieli czas na wykorzystanie fali i zdobycie odpowiedniej wysokości przed startem.        Tomasz

Komentarze

Dodano: 11.08.2012Przez: Krzysztof T.

American dream prysnął.
Organizujmy zawody sami.

Krzysztof T.

Powodzenia – trzymamy kciuki!

Dodano: 11.08.2012Przez: Mirekk

Czy tak trudno organizatorom ruszyć łbami i wymyślić, że markery powinni mieć przynajmniej dwaj jak nie trzej czołowi piloci prowadzący w klasach? Wtedy było by cokolwiek wiadomo i nocne siedzenie miałoby jakikolwiek sens. Jeśli organizacja na miejscu wygląda tak jak ich strona zawodów, multimedia i tracking to serdecznie Wam współczuję.

Dodano: 12.08.2012Przez: Maciek R.

Trzymamy kciuki – nie dajcie się. A co do organizacji… Brak słów.

Dodano: 14.08.2012Przez: Michał L

Powodzenia koledzy! Tomku, dzięki za ciekawe relacje.

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com