Gallery
dsc_9262

Oj, Leszno.

[fb_button]

Łatwiej wygrać Mistrzostwa Świata niż Mistrzostwa Polski.

To stwierdzenie Janusza Centki sprzed 15 lat nie straciło wcale na swojej aktualności. Minęły co prawda czasy z lat 60, gdzie w stawce zawodników startujących w tych bardzo prestiżowych zawodach pierwszych 30 z łatwością mogło wygrać a to kto ostatecznie zostawał mistrzem często było zrządzeniem losu. Poziom był bardzo wysoki i bardzo wyrównany.  W tej chwili można zaobserwować inne zjawisko, za każdym razem jeśli ktoś z reprezentacji startuje w klasie 18m lub otwartej na jedynym wysokowyczynowym szybowcu jakim dysponuje nasza kadra w tych klasach – ten wygrywa zawody.  Taki prym wiedzie Karol Staryszak a ostatnio Zbyszek Nieradka, który wreszcie dopadł prawdziwej osiemnastki i zniósł konkurencję. W zawodach rozgrywanych jak dawniej, przez dwa tygodnie, w końcówce zawodów miałby tak dużą przewagę, że mógłby pojechać na ryby przed ostatnim dniem.

fot Koral.

Mnie w tych zawodach przypadł szybowiec klasy 15m, Diana, na którym wspólnie z Tomkiem Rubajem miałem się dogrywać w parze przed mistrzostwami w Teksasie. Szybowiec Bardzo dobry i teoretycznie dzięki współczynnikowi który przelicza wynik uzyskany na szybowcu słabszej klasy powinniśmy uzyskiwać podobne szanse, ale nie zawsze niestety jest to prawdą. Dużo gorzej niestety startuje się takim szybowcem przy pogodzie bezchmurnej, gdy na długą trasę trzeba polecieć wcześniej niż konkurencja, by mieć szansę ją ukończyć. Szybownicy lecący tym samym śladem mają dużo łatwiej. Albo wtedy gdy brakuje zasięgu by dolecieć do lotniska. Słabsze szybowce nie dolatują a dłuższe tak i zgarniają punkty za prędkość. Od razu jest to premią co najmniej 20% dla długali.  No cóż, w takich warunkach też trzeba walczyć i pomimo, że po pierwszych dwóch dniach nie było już teoretycznie szansy na medale trenowaliśmy dalej z Tomkiem i dawaliśmy sobie w kość odchodząc nadal wcześnie na trasy. Raz nawet się to opłaciło, bo od północy nasunęła się chłodniejsza masa powietrza z silnym wiatrem i odcięła kominy termiczne na nawietrznym punkcie zwrotnym. Do pełni szczęścia brakło jednak dobrego szlaku pod wiatr. Ten który wybraliśmy, wydawało się, że optymalny w osi trasy, gasł gdy do niego wlecieliśmy. Bo niestety przy północno-wschodnim wietrze był dokładnie w osi promieni słonecznych i zacieniał teren pod sobą.

Tak dotrwaliśmy do końca zawodów i ku zdumieniu wielu z drugiej dziesątki na początku zawodów udało się doczłapać do trzeciego miejsca z dobrą perspektywą na przeskoczenie Janusza na jego wielkim Arcusie.  Ostatni dzień (patrz domysły zaprzyjaźnionego reportera w poprzednim wpisie) zaczął się narastającym pokryciem chmur Cirrus, na dużej wysokości, które cieniutkie, ale jednak odcinały na tyle słońce, że Ziemia nie mogła się nagrzać i nie powstawały dobre noszenia. Duża grupa zawodników poleciała startując jeszcze w cieniu, godząc się ze słabszą prędkością na początku, ale wybierając bezpieczeństwo wczesnego finishu. Ponieważ cirrus zaczął się odsuwać, wędrując powoli z połnocy na południe, postanowiliśmy zaczekać na pełnię słońca i lepsze warunki. Niebezpieczeństw było wiele, np można się było spodziewać następnej partii górnego zachmurzenia i tego, że intensywan termika spowoduje rozlewanie się chmur w spadającym ciśnieniu powietrza. Tak więc ustaliliśmy, że pomimo wczesnych startów z ziemi spędzimy w powietrzu w okolicy lotniska półtorej godziny i przetniemy linię startu około 13:15 – 13:30. Wydawało się to jeszcze bezpiecznym odejśćiem. I faktycznie tak było. Nie wiadomo dlaczego coś jednak podkusieło nas do dalszego oczekiwania w tym okresie i ostatecznie spóźniliśmy się.  Na powrocie stało sie to co przewidywaliśmy, chmury zaczęły się rozpadać a górą napłynął z północy cirrus.  Ostatecznie zostałem na trzecim miejscu. No cóż , jest ryzyko jest zabawa….

SK

 

 

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com