Gallery
dsc_9262

Eurobeskidy CUP 2012

[fb_button]

Niesamowite wiosenne warunki w górach i kolejny złoty medal.

W każdej dziedzinie możliwość sprawdzenia swoich umiejętności w porównaniu do innych jest czymś wspaniałym. Zawody są świętem, ukoronowaniem wielu godzin treningu i możliwością spędzenia czasu z najlepszymi. Jeżeli do tego miejsce rozgrywania zawodów jest w przepięknej scenerii, która daje  możliwość przyjemnego spędzania czasu razem z rodziną, czego chcieć więcej.

Termin zawodów Eurobeskidy Cup przypada na wolny tydzień, kilka kolejnych świąt i w tym okresie pogoda jakby dostosowując się bardzo często jest wyjątkowa. W szybownictwie, w którym sama możliwość lotu bez pomocy silnika, z wykorzystaniem jedynie sił przyrody, pionowych ruchów powietrza, które dostarczają energii potrzebnej do lotu jest czymś niezwykłym.Niezwykły jest lot  w okresie wiosennymna nad zielonym kobiercami łąki pól,  dopiero drzewami budzącymi sie do życia i  kwiatami  oznamiające  nadzieję na nowe owoce. Imponuje witalnośc ,oraz  siła wysokich drzew kóre przetrwały ataki zimy i w wyższych partiach  gór kryją wciąż pod swoimi pniami resztki śniegu. Niezwykła jest siła kominów, które odrywają się z pokrytych suchym  listowie zboczy i z ciemnych świerkowych lasów, które dopiero co otrząsnęły się ze śniegu. Niezwykłe jest to, gdy wlatując w obszar nowej wiosennej zieleni nagle wpadamy w deszcz much, bębniących po kabinie i skrzydłach, które masowo wykluły się z budzonych ciepłym słońcem leśnych polan. Nie jest to dobre dla szybowca, ale to jeden z nowych elementów niespotykanych w innych miejscach. Wiosenne warunki w górach są niezwykłe, ale ten rok przebił wszystkie poprzednie lata. W poprzednich tygodniach, gdy startowałem w zawodach FCC w Priewidzy, pierwszy tydzień zawodów rozegrał się w rodzinie niżów, które normalnie nie dawały by żadnych szans na rozegranie konkurencji. Ale wiosną, szybko podgrzewane masy powietrza traciły swoje wilgotne cechy, a ponieważ na Słowacji od miesięcy opady deszczu były znikome, teren był suchy i nawet w otoczeniu trzech niżów udawało się rozegrać konkurencje. Południowe podmuchy frontów, przechodząc nad Alpami suszyły się na tyle, by już od Bratysławy niebo pozostawało błękitne. I tak, pomimo że czekaliśmy na wyż latania było w brud.

W drugim tygodniu zawodów pogoda się poprawiła, ale wysokie ciśnienie zawitało na stałe dopiero na Żarze. Pierwszy dzień tych zawodów przywitał falą i pomimo że wydawało się, że w takich warunkach nie damy rady rozegrać regulaminowej konkurencji, perspektywa nadchodzącego frontu zdopingowała wszystkich i polecieliśmy na trasę.

Na następny dzień bezchmurna przy silniejszym wietrze wynosiła szybowce tak wysoko, że niektórzy mieli duże wątpliwości, czy latają na fali, czy w kominach termicznych. Krótka trasa pozwoliła wlatać się w szybowce pilotom, którzy dopiero na Żarze zaczynali sezon. Latajac nad naszymi Beskidami na termice bezchmurnej sięgaacej 3000m ze zdumieniem obserwowaliśmy  nad Słowacją  górami cumulusy które tworzyły się dużo wyżej. W kolejnym dniu bezchmurny szlak doprowadził peleton szybowców do pierwszego punktu zwrotnego pod wiatr z prędkością 117 km/h, niezwykłą jak na szybowce klasy club. Pojawiły się tu chmury wysoko powyżej wierzchołków Małej Fatry i dokończyliśmy trasę w bardzo dobrych noszeniach, ale nadal na bezchmurnej.

Kolejne dni przyniosły jeszcze milszą niespodziankę, spodziewany front nie dotarł a za to pojawiły się cumulusy na wysokości grubo ponad 3000m. Ci, którzy mogli to sprawdzić, raportowali podstawy chmur na wysokości 3600m nad naszym rejonem, a nad Tatrami na wysokości 4200m. Takie warunki nie często pojawiają się w Afryce, a w Polsce widziałem je pierwszy raz w swojej dwudziestoletniej karierze. Niestety, tylko widziałem, bo nie było nam wolno latać tak wysoko.

Fl 95 nad Polską i w Czechach pozwalał się zbliżyć do ich podstaw, ale 8000stóp nad rządzoną przez wojskowych przestrzenią powietrzną Słowacji, umożliwiało nam loty jedynie w dolnek połowie warstwy konwekcyjnej. Okropnie frustrujące, bo wszyscy byli pewni, że żaden wojskowy samolot nie oderwał się w okresie dni ustawowo wolnych od pracy ze słowackich lotnisk, a latające w tym czasie setki szybowców, które wystrtowały z róznych lotnisk, musiały pozostawić przestrzeń tatrzańskim myszołowom,  mających pod piórkami ogona nasze problemy i wojskowych. Szkoda, ale i tak odwiedziliśmy Niżne i Wysokie Tatry przelatując nad nimi w bardzo dobrych noszeniach.

W takich warunkach pokonaliśmy trasę regularnego trójkąta 300km, co dało kilku uczestnikom zawodów warunek do diamentowej odznaki szybowcowej.  Lądując na lotnisku wczesnym popołudniem zyskaliśmy długą część dnia na wiosenne prace domowe, ku zdziwieniu żon i dziewczyn zawodników, które normalnie spodziewają się ich najwcześniej o 17:00. Było nawet w tej sprawie kilka interwencji u kierownika sportowego, ale ten mając na uwadze mniej doświadczonych pilotów , pozostał przy krótszych trasach. Ale wysokie podstawy sprawiły też wiele kłopotów      z innego powodu. W noszeniach rzędu 4-5m/s i latając przy granicy ze Słowacją , nad którą dopuszczalna wysokość lotu zmieniała się o kilkaset metrów, bardzo łatwo można było przekroczyć limity. Ukuło się nawet złośliwe powiedzenie, że w tym dniu złośliwym  było  życzenie  komuś „wysokich lotów”. Niestety złapał się na to również „Graboś” który dziwnie przeliczył FL95 na metry i kilka razy w jednym locie otarł się o dyskwalifikację. Nazbierał tyle kar, że stracił miejsce na podium.

W kolejnych dniach gorące wiosenne słońce podgrzało w końcu bezgradientowy obszar pogody w Europie środkowej i powstały wysokie wypiętrzenia z burzami.

Pokonaliśmy AST omijając burze bardzo daleko na południe od wyznaczonej trasy a w kolejny dzień swój najdłuższy lot w zawodach zakończyłem na tym, że nie próbowałem ukończyć króciutkiej trasy, ale po trzech kolejnych próbach przelecenia przez obszar ogarnięty burzą próbowałem wrócić na własne lotnisko omijając opad w przeciwną stronę – przez Czechy. Niewiele brakło, a chłodny podmuch opadającego burzowego powietrza posadził by mnie dużo dalej od lotniska niż byłem na początku, za Trincem, ale ostatecznie wygrzebałem się i odwiedziłem swój własny klub w Bielski Białej. Na dolot do Żaru brakowało mi już bardzo niewiele wysokości, ale okazało się, że po rozpadłej burzy pozostał spory obszar w którym przechłodzone powietrze regularnie opadało i nie było szans na dolot. Konkurencję ukończył jedynie Adam Sadowski, który zaraz po starcie, po najkrótszym odcinku od razu wleciał w świeżą burzę i starał się jak najszybciej ukończyć trasę. Ja miałem nadzieję, że burza się odsunie z wiatrem na wschód i dlatego najpierw wydłużyłem lot najdalej jak się dało na południe. Niestety wiatr był słaby, a aktywny termicznie rejon Beskidów na pograniczu Polski i Słowacji dostarczał non stop nowej energii i burza miała raczej tendencję do przesuwania się pod wiatr właśnie w stronę aktywnego obszaru. Nie mniej, perspektywa wlatywania w samo serce zawieruchy nad lasami Babiej Góry nie uśmiechała mi się i sam Adam Sadowski który to przeżył stwierdził, że w czasie lotu wiele razy zwracał się do świętego Antoniego.

Po jednym dniu przerwy mogliśmy rozegrać ostatnią konkurencje, znów trochę zbyt krótką jak na długość dnia i warunki. Dyrekcja jednak chciała mieć wszystkich na zakończeniu i postanowili nas podejść fortelem, skracając trasę i ograniczając czas otwarcia linii startu. Po froncie chłodnym pogoda była bardzo dobra od samego początku, ale widać było, że z każdym kwadransem podstawa chmur podnosi się o kilkaset metrów i jest coraz więcej słońca. Ostatecznie odeszliśmy na trasę zbyt wcześnie, nurkując pod rozlane chmury , które nie zdążyły jeszcze ustąpić bardziej suchej pogodzie nasuwającej się od zachodu nad Beskid Śląski. Piękne cumulusy i pięciometrowe kominy pożegnały nas dopiero na ostatnim odcinku trasy i puszyły się pięknie do zachodu, gdy wszyscy pakowali już szybowce do przyczep transportowych szykując się na powroty do domu.  Ale pomimo starań kierownictwa  jak ktoś chce to znajdzie sposób by wylądować w polu i nie zdążyć na zakończenie… Na Wielkiej Fatrze byliśmy zbyt wcześnie, wlatując pod rozlane chmury z podstawami tuż ponad szczyty i jeden z zawodników musiał szukać pola w wąskiej dolinie Potoku Białego Pstrąga.

Zawody były niesamowite. Kameralne, spokojne, w pięknej wiosennej scenerii i wyjątkowej pogodzie która pozwoliła latać przez 7 dni. Wiosna kolejny raz udowodniła, że potrafi zaskoczyć wspaniałymi warunkami w górach i warto tu przyjeżdżać. W tym samym czasie, na równinach w Częstochowie klasa otwarta rozegrała  4 konkurencje.

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com