Gallery
dsc_9262

Bieg finałowy

[fb_button]

W ostatni ranek Grand Prix błękitne niebo nad Żarem zakwitło bawełnianymi pąkami cumulusów a wód jeziora nie mąciły zmarszczki fal.

W tych warunkach 306 kilometrowa trasa nad granicznymi górami wydawała się spacerkiem. Jednak zdradziecki suchowiej znad stepów przyczaił się tylko w dolinach. Wylazł z ukrycia, gdy zawodnicy zawiśli nad startem i niemal jak w dniu poprzednim rozszarpywał kominy oraz spowalniał loty. Piloci bardzo musieli się starać, by nie wypaść z gry i  nie wpaść w paści zastawiane przez aurę. Wiatr skutecznie wywiał znad niższych gór ciepło a także  przyjazne lotnikom chmury  i klucząc po dolinach często zmieniał kierunek. Mimo trudności piloci dość  skutecznie  pokonywali kolejne kilometry. Nasz lider, choć już od wczoraj mógł pójść na wagary bez obawy o utratę najwyższego miejsca na podium, znów w swoim stylu „robił za lokomotywę”. Wygrał premię lotną na Babiej Górze i bez oglądania się do tyłu skakał nad kolejne szczyty. Dzięki waracjom wiatru, na  odcinku Beskidu Wysokiego  i nad Tatrami, utworzyła się piękna konwergencja z silnymi wznoszeniami. Pojawiała się  też okresami trudna do zlokalizowania fala. Ale  to były  zdradliwe zachęty. Nakładanie się różnych zjawisk pogody urozmaicało ale  też  komplikowało lot   i kto uwierzył, że podobnie będzie w Beskidzie Śląskim wpadał w wielkie kłopoty. Przeliczył się ambitnie latający Daniel Pietsch z  Niemiec. Bardzo długo walczył na parterowej wysokości nad wzgórzami koło fortów w  Węgierskiej Górce.  Marek Korneć i jego kompani rozważnie i konsekwentnie przemieszczali się  po trasie. Nad Babią górą i Pilskiem mieli nawet lepsze wznoszenia niż poprzedzajacy ich Sebastian.  Gdy dotarli nad zameczek prezydencki w Wiśle wydawało się,  że mają bankowy dolot do mety.  Byli na  przyzwoitej wysokości  i pora jeszcze wczesna.  Ale wiatr i zdradliwe duszenia zrobiły swoje.  Jantar Marka wytracił zbyt wiele wysokości nim  zdołał się przebić z powrotem na nawietrzną stronę Baraniej Góry. Pilot walecznie wywijał u podnóża  tego masywu, lecz na dnie doliny utworzyła się  bryza nie dająca podparcia na  równolegle ułożonych  zboczach a jej silny strumień   skutecznie rozwiewał wszelkie bąble ciepłego powietrza. Więcej szczęścia mieli jego kompani.  Podparli się w jakimś przypadkowym wznoszeniu, więc udało się im przmknąć nad  grzbietem wzniesienia oddzielającym ich od nawietrznych stoków. Stąd  juz bez kopotów  mogli po  zboczach dotrzeć do północno- wschodniej ściany Skrzycznego, która mocno wyrzucała do góry  nagrzane i rozpędzone nad Doliną Żywiecką powietrze. Czesi i Wojtek Kos skorzystali z tego, ale Kamil Wójcik musiał odwiedzić browar Żywiecki.

Tomasz

Zdjęcia wykonane w czasie konkurencji oddają różnorodność warunków jakie zafundowała zawodnikom wiosenna aura nad Beskidami.

 

© Copyright by Sebastian Kawa

Realizacja: InternetProgressProjekt: Elzbieciak.com